Dla tych, dla których życie jest pewną procedurą fizjologiczną, nie stanowi ono jakiejś upragnionej wartości. Po prostu wstają rano, jedzą, kąpią się, uprawiają sport, spółkują (to po staropolsku), idą spać. Życie jest czymś oczywistym.

Ale wśród nas są ludzie, którzy każdego dnia walczą o życie. Często nie we własnym interesie, bo gotowi są już od pewnego czasu na przejście na drugą stronę. Chcą żyć dla innych. Dla matki, ojca, rodzeństwa, dla własnych dzieci. I żyją tak jak potrafią, trochę kulawi, zmęczeni, zatrzymujący się w połowie drogi by złapać oddech.

Są też i ci, którzy zmagają się z często nieuleczalną chorobą. Hospicja są pełne ludzi z marzeniami o fajnym życiu. Tym ludziom można już tylko towarzyszyć w bólu i poczuciu przegranego życia. Inna rzecz, że to właśnie od nich można nauczyć się… życia.

Jest także życie, które jest całkowicie bezbronne. To życie w łonie kobiety, która za jego sprawą staje się matką. Trzy miesiące, dwanaście tygodni – oto granica, po przekroczeniu której, póki co, staje się zabezpieczone. Dominuje narracja, że to sprawa kobiety, bo to jej ciało. Ale dane mi było zapoznać się ze świadectwami ludzi, którzy mieli nie urodzić się, bo lekarz zalecał aborcję. Trauma pozostała. A są to naprawdę wartościowi ludzie.

Życie to wielki dar. Być może potrzebujemy wejść w ciemność, żeby go docenić. Gdy w miejscu publicznym nie będzie już słychać płaczu i wrzasku małego dziecka, to znak, że jesteśmy na końcu (naszego) czasu.