Posłowie do książki pt. „Cesarz Bolesław Chrobry. Reinterpretacja i rekonfiguracja źródeł”, która pojawi się w księgarniach na początku września 2022 roku.

𝗗𝗢𝗗𝗔𝗧𝗘𝗞: 𝗡𝗢𝗧𝗔 𝗠𝗘𝗧𝗢𝗗𝗢𝗟𝗢𝗚𝗜𝗖𝗭𝗡𝗔

Wchodząc w paradę profesorom zwyczajnym, nadzwyczajnym i nienadzwyczajnym wypada się wytłumaczyć z pewnych wyborów. Szczególnie, że występuję jako posiadacz „dyplomu zawodowego” politologa.

Uczyłem się, co prawda, historii instytucji politycznych pod okiem Jana Baszkiewicza, który był mediewistą, metodologii u Henryka Samsonowicza, też mediewisty, obydwu na Uniwersytecie Warszawskim. Dłubałem w Talmudzie i wczesnych pismach chrześcijańskich u Jisraela Ja’akowa Juwala, gdy studiowałem na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Ten trzeci takoż samo mediewista.

Seminarium Juwala było poświęcone wyszukiwaniu anachronizmów oraz strategii przemilczeń w polemikach wewnątrzżydowskich wymierzonych przeciw Ewangelii oraz świętemu Pawłowi z Tarsu. Od Juwala zaczerpnąłem używanie metodologii Derridowskiej w rozbiorze tekstów starożytnych i średniowiecznych.

Jacques Derrida, pozwólcie, że przypomnę, był frankofońskim Żydem w muzułmańskiej Algierii w czasach kolonialnych – początkowo uczęszczał wraz z katolikami i muzułmanami do państwowej szkoły, gdzie uczył się z czytanek, rozpoczynających się od słów: 𝑁𝑜𝑠 𝑎𝑛𝑐𝑒̂𝑡𝑟𝑒𝑠 𝑙𝑒𝑠 𝐺𝑎𝑢𝑙𝑜𝑖𝑠 [1], co znaczy „nasi przodkowie Galowie”, a później – gdy nastało marionetkowe prohitlerowskie Państwo Vichy – został z dnia na dzień ze szkoły relegowany i odesłany do szkoły konfesyjnej, czyli talmudycznego szulu, w którym nie dość, że 𝑐𝑢𝑟𝑟𝑖𝑐𝑢𝑙𝑢𝑚 było ździebko odmienne, to jeszcze szereg tematów świeckich był stabuizowany. Ale tabu obejmowało również wiele spraw religijnych, włącznie z samym Imieniem B-ga, które i tu zapisałem w formie używanej przez polskich ortodoksów żydowskich, a więc bez samogłoski.

Był to dla Derridy szok. Obie instytucje edukacyjne z zupełną pewnością głosiły autorytatywne prawdy, zupełnie względem siebie będąc ślepe i indyferentne. Pozwalając zadawać pytania tylko w ograniczonym zasobie spraw i pojęć. Szukał więc narzędzia, które pozwalałoby mu na odkrycie nienazwanej, ale istniejącej treści. Odkrycie sensu milczenia. Kontekstu, który istniał, ale został niewypowiedziany. To jest ten krok dalej od Ferdinanda de Saussure’a, który Derrida dokonał, wprowadzając dekonstrukcję jako metodę.

Albo inaczej: o ile logika Arystotelesowska, na której opiera się de Saussure, zawiera opozycje binarne, że jest prawda albo jest nieprawda, to Derrida próbuje rozbić tę strukturę, ale nie po to, by stwierdzić, że prawd jest wiele i wszystko jest relatywne, ale po to, by ujawnić prawdę niewypowiedzianą.

Robi to Derrida właśnie dlatego, że przeszedł przez francuską szkolną indoktrynację, a chciał ją rozbroić.

Tę przywoływaną naszo-przodko-galową atmosferę na polu historiografii oddał udatnie Stanisław Zakrzewski, historyk, ba!, prezes towarzystw historycznych, autor monumentalnej biografii Bolesława Chrobrego. Zakrzewski opowiadał tak: „W podręczniku francuskiej historii dedukcyjna metoda jest rozwinięta do takiego wirtuozostwa, że po przeczytaniu geograficznego wstępu można by sobie oszczędzić czytania dalszych rozdziałów. Wywodzi się jasno jak na dłoni, że od czasów rzymskich Francja była zawsze zwartym geograficznym pojęciem, czego naturalnie następstwem było zwarte historyczne życie i istnienie samego francuskiego państwa i francuskiej historii z jej centralizmem w czasach nowożytnych” [2].

I dokładnie przed powtarzaniem takiego myślenia na polu pol­skiej historiografii Zakrzewski przestrzegał: „Jużci, że historyk musi wiedzieć to, o czym świadczą źródła przed początkiem Polski, ale stwarzanie pomiędzy tymi okruchami faktów a historią przyczynowego związku za pomocą musu, dedukowanego z różnych warunków, jest ciężką krzywdą, jaką zadajemy nieznanym nam wysiłkom przodków naszych, którzy stworzyli państwo, jest ciężkim uchybieniem prawdzie historycznej, polegającej na tym, że co się stało, mogło się także nie stać” [3].

Potrzebny mi był przeto dekonstruktywizm jako narzędzie, by podążyć tam, gdzie Zakrzewski wskazywał – w kierunku „nieznanych wysiłków”.

Sam Zakrzewski zanalizował to, co na temat Chrobrego i jego wysiłków zostało powiedziane. Pozostało zbadać niewypowiedziane i nie-do-powiedzenia.

To dlatego przyjętą metodą badawczą został Derridowski dekonstruktywizm, wyrażony przede wszystkim w dziele „O gramatologii” [4]. Jest to metoda, która „charakteryzuje się dominacją inteligibilnego sensu znaczonego (fr. 𝑠𝑖𝑔𝑛𝑖𝑓𝑖𝑒́) nad jego materialnym, fizycznym nosicielem, znaczącym (fr. 𝑠𝑖𝑔𝑛𝑖𝑓𝑖𝑎𝑛𝑡) i przypisuje głosowi (fr. 𝑝ℎ𝑜𝑛𝑒̀) zdolność niczym niezakłóconego uobecniania tego, co inteligibilne i presemiotyczne” [5].

Derridowska metodologia jakościowa jest to więc taki przegląd literatury wraz z analizą źródeł, który jest praktyką tekstualną, polegającą na odkrywaniu wewnętrznej logiki tekstu, na odczytaniu gramatyki i frazeologii teorii rządzących tekstem, na pokazywaniu granic systemu, w którym się porusza autor, to jest na czytaniu tekstu wprost, na przekształcaniu jego struktury aż do granic spójności, na wyrażaniu nowymi słowami ukrytych założeń (Derrida nazywa to „różnią”, fr. 𝑑𝑖𝑓𝑓𝑒́𝑟𝑎𝑛𝑐𝑒) w celu ujawnienia idei, świata lektur, siatek pojęciowych i światopoglądów, które nasączyły autora i jego tekst. Szczególnie, jeśli autor uważa pewne poglądy za oczywiste, niewymagające dowodów, gdyż został wykształcony w danym paradygmacie i przyjął go za swój, a z upływem czasu i rozwojem nauki może dziś te poglądy już oczywistymi być nie muszą.

Paradygmat rozumiem w jego klasycznej Kuhnowskiej wersji jako sposób badania teorii jako zestawu reguł naukowych. „W koncepcji Kuhna do treści pojęcia »paradygmat« należy przede wszystkim akceptowana przez naukę w danym czasie wizja rzeczywistości, ale też aparat pojęciowy, teorie i metody, które tę wizję warunkują” [6].

Oddając głos samemu Thomasowi Kuhnowi: „Badania paradygmatyczne muszą być szczególnie skutecznym sposobem wyzwalania zmian w paradygmacie. Taki jest bowiem rezultat pojawiania się zasadniczo nowych faktów i teorii. Niebacznie powołane do życia w grze opartej na pewnym zespole reguł, wymagają one – by mogły zostać zasymilowane – opracowania nowego zespołu reguł” [7]. W konsekwencji taka zmiana reguł sprawia, że „do analizy rzeczywistości niezbędne okazuje się nowe słownictwo i nowy aparat pojęciowy” [8].

Z tego powodu dla wydobycia anachronizmów w źródłach i ich interpretacjach język opisu został przekształcony w kierunku XXI-wiecznego języka technologii politycznych. Dokonane przeze mnie przekształcenie językowe służy zbadaniu – metodą Derridowską – granic wytrzymałości dotychczasowej siatki pojęciowej historyków mediewistów. „Destabilizacja” ta – mówiąc właśnie Derridą – służy wszak tylko i wyłącznie tej jednej książce. Choćby nazywanie przeze mnie Wipona „kierownikiem reklamy kampanii wyborczej” nie ma na celu replikowania tej mojej opinii, a zwrócenie uwagi na problem anachronizmów i łatwiejsze wyszukiwanie ich w tekstach źródłowych – by tą drogą wydobyć z nich potrzebne mi fakty źródłowe, niezbędne do zbadania faktu historycznego jakim była sama koronacja Chrobrego.

Użyłem tu sformułowań z siatki pojęciowej Gerarda Labudy; Labuda rozpropagował te terminy wyrosłe z hermeneutyki Hansa-Georga Gadamera: „fakt źródłowy” wzorując na „rekonstrukcji”, a „fakt historyczny” na „integracji” [9].

O tym, że siatka pojęciowa Labudy jest wygodna niech świadczy przykład z Ewangelii. Kiedy święty Mateusz datuje ukrzyżowanie na 15-ty dzień miesiąca nisan [10], a święty Jan być może na 14-ty dzień tegoż miesiąca [11], to są to fakty źródłowe, zaś sama śmierć krzyżowa pozostaje faktem historycznym. Używając Labudowej konstrukcji nie musimy w ogóle rozważać czy któryś ze świętych kłamie. Bo źródła nie kłamią – z zasady. Co najwyżej wprowadzają w błąd. Musimy je takimi przyjąć jakimi są i ich nie zmieniać, bo innych źródeł—przynajmniej z czasów Chrobrego—już nie ma i nie będzie. (Podobnie jak z bliźnimi – trzeba kochać ich takich jakimi są, gdyż innych nam Pan Bóg nie dał.)

Owe labudowo-topolskie „suche fakty” – jak je wyśmiewał Jacek Banaszkiewicz [12] – mają też swoją wadę. Potrafią zaciemnić przesłanie „tworu skończonego” kronikarza średniowiecznego, który podawał również mnóstwo opowieści bajecznych „intencjonalnie treści osadzając ponad tekstem (ponad znaczeniem jego słów i zdań) i poza tekstem, to znaczy z wykorzystaniem całego tworzywa użytego do budowy” [13].

Dobranie się przez Banaszkiewicza z narzędziami dumézilowskimi do metody historiograficznej nie wywołało, oczywiście, zadowolenia ze strony uczonych, przyzwyczajonych do swoich warsztatów badawczych. Zmiana – w wypadku Banaszkiewicza odejście od pozytywizmu, a w moim wycieczka w dekonstrukcję – wymaga bowiem nie tylko czasu, ale przede wszystkim wysiłku w przyswojeniu odmienności, wskazywał Thomas Kuhn [14].

Dlaczego upierać się przy Kuhnie?

Po pierwsze, nie do przecenienia jest wpływ jego przedstawienia zjawiska paradygmatów jako mechanizmu zmian w nauce. Opis ten utorował drogę nowoczesnym teoriom wiedzy. Podejście Kuhna dominuje w dyskusjach nad naturą dyscyplin nauk społecznych, w tym nauk o historii.

Po drugie, z uwagi na społeczne i grupotwórcze aspekty nauki w rozumieniu Kuhna, a co za tym idzie gromadzenia wiedzy i zarządzania nią. Kuhn nie sformułował przecież jakichś abstrakcyjnych reguł zachowań naukowych jak Karl Popper. Przekonywał tylko, że badanie grupowych zachowań i interakcji uczestników debaty naukowej odsłoni wiele z istoty nauki, jej metod, technik, teorii i praktyk. Kuhn uświadomił, że Popperowski ideał powtarzalności zdarzeń i faktów celem falsyfikacji jest na całym obszarze nauk społecznych niemożliwy do przeprowadzenia.

Podobnie do Kuhna wyrażał się też Isaiah Berlin, wskazując w swej próbie nakreślenia wymogów teorii historiografii, że „wszystkie fakty są wyjątkowe i jednorazowe, w naukach przyrodniczych wcale niewiele mniej, niż w innych naukach” [15]. Wyłania się z tego Kuhnowskie podejście do teorii nie jako do uniwersalnie stosowalnego zestawu wierzeń, ale na przekór – nauka składa się z czynności i rozważań uczestników debaty naukowej wykonywanych w obrębie siatki pojęciowej, składającej się na paradygmat. Nauką – doprowadźmy Kuhna do granic jego systemu metodą Derridowską – jest to, czym zajmują się naukowcy.

W szczególnym przypadku mojej książki, przyjmując perspektywę Kuhnowską – nie istnieją studia nad Bolesławem Chrobrym i jego koronacjami bez odwoływania się do innych uczonych na tym polu oraz bez odniesień do języka opisu przez nich wypracowanego i używanego. Uczonymi tymi są historycy mediewiści i do ich dyskursu należy się możliwie dostosować. Taka koncepcja nauki – opartej na paradygmatach oraz na dyskursie naukowym – zakłada oczywiście wielość sposobów prowadzenia badań i wielość interpretacji naukowych. Zawiera też w sobie otwartość na zmienność pod wpływem czynników historycznych, ale również społecznych. To doprowadziło Kuhna do sugestii, że wszystkie nauki społeczne muszą używać przeglądu literatury jako podstawowej metody badawczej. Bez tego przeglądu nie sposób bowiem ustalić ani jakie teorie próbuje się w danym polu badawczym stosować, ani która z siatek pojęciowych jest powszechnie przyjęta.

Teoria – czym jest? W ujęciu europejskim jest to taka siatka pojęciowa, w której pojęcia służą organizowaniu pola badawczego w obręb systemu, nadają strukturę pytaniom naukowym i ustanawiają spójny, poddany określonym rygorom zestaw współzależnych konceptów i kategorii.

Powyższe uściślenie dotyczące samego pojęcia teorii uważam za niezbędne dla przeprowadzenia prawidłowego badania siatek pojęciowych oraz procesu analizy prac innych badaczy pola badawczego. Chociaż Kuhnowskie podejście do nauki jest atrakcyjne i ułatwia zrozumienie istoty rzeczy, to jednak nie jest w nauce wyłącznie dopuszczalnym. Kuhn zauważa, że są siły zewnętrzne, które mają wpływ na granice i formułę siatki pojęciowej, ale przecież nastaje, by rozwój danego pola badawczego ujmować wyłącznie w ramach wewnętrznej logiki paradygmatu, pominąwszy logikę pozaparadygmatyczną. To jednak sprawia, że dyskurs naukowy zostaje pozbawiony zobiektywizowanych standardów, co ma znaczenie w mocno zideologizowanym, stabuizowanym i wyśmiewanym przedmiocie jakim jest podjęta przede mną przez Janusza Bieszka sprawa Turbo-Lechitów oraz korony cesarskiej Chrobrego.

Twórca nowoczesnego podania o Turbo-Lechitach, trzymających za twarz pół świata, pisał: „Powodu złości i nienawiści [Wipona i Roczników Kwedlinburskich] wobec Bolesława nietrudno nawet bez wysokiego IQ się domyślić, pod warunkiem, że się tego chce. (…) Jedynym wytłumaczeniem niemieckiej nagonki na Bolesława było to, że na wiosnę 1025 roku koronował się na króla Rzymu” [16].

I z tym stwierdzeniem Bieszk zostawia czytelników. Niech wierzą. Bo czemu nie?

Otóż w ten sposób wracamy do tematu metodologii badawczej. Jest bowiem metodologia kotwicą, która ma utrzymać zobiektywizowane standardy naukowe. Wiarę pozostawiając na boku.

Teorie podlegają rygorom słów. Nie ma więc lepszej metody badawczej dla poruszania się po świecie teorii, niż przegląd literatury, to jest wczytanie się w dyskurs naukowy, analiza źródeł, kategoryzacja pojęć, ustawienie priorytetów i dekonstrukcja tekstu. Czysta Derridowska jakościowa metodologia [17].

Wyposażony w takie narzędzia wkroczyłem na pole badawcze, konfrontując się z pytaniami, które zadawali sobie instytucjonalni mediewiści, i tym samym odkrywając te, których sobie nie zadali.

Z pozoru historiografia instytucjonalnych mediewistów wygląda tak jak oddał—czy może jednak przepowiedział—Stanisław Lem w „Cyberiadzie”; w niej bohaterowie konstruktorzy tworzą „demona drugiego rodzaju, aby zbójcę Gnębona pokonać” [18]. Zbójca ów rabował w sposób „naukowy i nowoczesny”, to znaczy interesowały go „skarby wiedzy i autentyczne prawdy”. Na pytanie jaką konkretną informację pragnie uzyskać, Gnębon odrzekł: „Wszelkiej, byle prawdziwej” [19]. Stworzyli więc demona, który układał z chaotycznych konfiguracji atomów gazu te, które układały się w prawdziwą informację. Zbój Gnębon dowiadywał się zatem: „że córka króla Petrycego z Labaudii zwała się Garbunda, i co jadł na drugie śniadanie Fryderyk ii, król bladawców, nim wojnę wypowiedział Gwendolinom, (…) kto był jubilerem Fafucjusza, rzeźnika mańkuta Buwantów, i (…) i gdzie znajduje się trupek Cybrycji Kraśnopiętej, którą gwoździem przebił po pijanemu niejaki Malkonder, (…) i na czym polega gra zwana Balansyer Zadni Ściągany, i ile było ziarenek lwichwostu w tej kupce, co ją Abrukwian Polistny nogą trącił, kiedy się pośliznął na ósmym kilometrze szosy albacjerskiej w Dolinie Wzduchów Szedziwych (…) jakimi słowy obraził papież Ulm z Pendery antypapieża Mulma, i kto ma grajnicę grzebienną, (…) jakie są kompetencje stróża domowego w Indochinach i dlaczego Nadojderowie z Flutorsji wciąż mówią, że ich zawiało” [20].

Gdybym był zależny od grantów i musiał zdobywać punkty uniwersyteckie, to pewnie też bym produkował i reprodukował tak pojętą naukę o „faktach”. Jest ona gąszczem bez celu wśród dumézilowskich opowieści. Z tych jednak narracji starałem się wyciągnąć ideologię i legitymizowane nią instytucje. „Znaczone” suche fakty, mówiąc Derridą, wiązałem ze „znaczącym” milczeniem w takich – a nie innych – miejscach źródeł.

Bez Derridy trudniejsze, ale wciąż możliwe przy użyciu narzędzi strukturalizmu językowego Ferdinanda de Saussure’a [21], byłoby rozebranie Thietmarowej „różni” narosłej wokół znaczącego pojęcia 𝑑𝑜𝑚𝑖𝑛𝑢𝑠. Bo ono jako znak zmieniło znaczenie, ale jednak zawsze w Thietmarowym tekście istniało.

To samo z monetami z napisem PRINCEPS.

Natomiast odkrycia znaczenia zawartego w wielopiętrowym „znaczącym” milczeniu merseburskiego kronikarza przy ślubie Mieszka z Rychezą bez Derridowych narzędzi dekonstrukcji nie umiem sobie wyobrazić. „Różni” tyczącej praw krwi. Gdyż milczenie źródła historycy wielokroć zauważali, ale nie mieli metody, by nadać temu milczeniu tę treść, którą w głowie miał biskup merseburski.

Podobnie z tetrarchą w relacji zjazdu gnieźnieńskiego. Choć tu historycy nie doszukiwali się milczenia, a jedynie zmagali ze znaczeniem desaussure’owskich znaków. Dopiero po oczyszczeniu przez Stanisława Kętrzyńskiego tekstu z nieznaczących znaków dumézilowskich otrzymujemy suchą i jednocześnie na tyle pełną przemilczeń relację, że metodą Derridowską można było odtworzyć kontekst, a więc przyłożyć zupełnie inną od Gallowej narrację – „różnię” jaką był Panegiryk X, znany też jako Panegiryk II, a nazywany na użytek tej książki Panegirykiem Mamertyńskim (w istocie aż trzy panegiryki były przypisywane Mamertynowi i też można je rzymskimi cyframi na nowo oddzielnie ponumerować, wprowadzając jeszcze większe zamieszanie).

Wymieniłem chyba reprezentatywne przykłady.

Nie mam wszak pojęcia czy w ogóle będzie miała miejsce recepcja niniejszej książki. Czy panie profesorki, panowie profesorowie oraz osoby profesorskie innych płci w ogóle zechcą oddać się lekturze ciut odmiennej w tonie od ich własnych książek? O ile w ogóle zdarzają się jeszcze na uniwersytetach wykładowcy piszący książki. Z ciekawości spojrzałem na przyznawane w ostatnich latach tytuły doktorów habilitowanych w Instytucie Historii Uniwersytetu Warszawskiego – otóż przyznawane są one za „osiągnięcia”. Nie trzeba już pisać „rozpraw habilitacyjnych”, stawiać problemy naukowe czy męczyć się z metodologią. Po prostu, gdy chce się mieć podwyżkę płacy i literki „hab.” na wizytówce, a koleżanki, koledzy i osoby koleżeńskie z centralnej komisji się zgodzą, no to proszę, załatwione, wyda się zbiór artykułów, protokół zrobi – a metodologia? Jest dla frajerów.

Inaczej mówiąc, moja książka nie jest naprawdę mediewistom do niczego potrzebna, bo nie jest częścią żadnego grantu. Ministerstwo nie płaci grosza za czytanie książki Kozickiego i napisanie z niej recenzji, zatem nie trzeba jej czytać.

Można mnie przemilczeć, czemu nie?

No, ale przecież o tym właśnie jest ta książka – o tabu, o prze­milczeniu, o wyparciu, które trwało, bagatela!, równe tysiąc lat.

[1] Zob. Jacques Binet 1967: L’Histoire africaine et nos ancêtres les gaulois. Revue française d’histoire d’outre-mer, t. 54 z. 194/197, 209–218.
[2] Stanisław Zakrzewski 1936: Zagadnienia historyczne, t. 1. Lwów: Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 46.
[3] Zakrzewski 1936: 46.
[4] Jacques Derrida 2011: O gramatologii, tłum. Bogdan Banasiak. Łódź: Officyna.
[5] Za Piotr Łaciak 1998: Status metodologiczny dekonstrukcji. Folia Philosophica, z. 16, 129–143, tu 129.
[6] Józef Niżnik 1979: Idea paradygmatu w naukach społecznych. Człowiek i Światopogląd, t. 10 z. 1, 143–150, tu 143.
[7] Thomas Kuhn 2001: Struktura rewolucji naukowych. Warszawa: Aletheia, 101–102.
[8] Kuhn 2001: 107.
[9] Zob. Hans-Georg Gadamer 1975: Rekonstruktion und Integration als hermeneutische Aufgaben w Hans-Georg Gadamer (red.): Wahrheit und Methode. Tybinga: Mohr, 157–161.
[10] Mt 26,17.
[11] J 19,14.
[12] Jacek Banaszkiewicz 2010: Podanie o Piaście i Popielu. Studium porównawcze nad wczesnośredniowiecznymi tradycjami dynastycznymi. Warszawa: PWN, 29.
[13] Banaszkiewicz 2010: 37.
[14] Kuhn 2001: 167.
[15] Isaiah Berlin 1961: History and Theory. The Concept of Scientific History. History and Theory, t. 1, 1–36, tu 29.
[17] John Creswell 1998: Qualitative Inquiry and Research Design. Choosing Among Five Traditions. Londyn: Sage Publications, 55.
[18] Stanisław Lem 1990: Cyberiada. Chotomów: Verba, 205.
[19] Lem 1990: 211.
[20] Lem 1990: 215.
[21] Najzwięźlej we wstępie Witolda Doroszewskiego do Ferdinand de Saussure 1961: Kurs językoznawstwa ogólnego, tłum. Krystyna Kasprzyk. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe.

Autor: Andrzej Kozicki
Rocznik 1982, Warsztaty Analiz Socjologicznych, ostatnio wydał książkę „Smok i korona”, będącą zbiorem esejów o przed-XX-wiecznych ideologiach politycznych.