Wprawdzie ogłoszenie zapowiadające wizytę duszpasterską na godzinę 17-tą wisiało na drzwiach naszego bloku od tygodnia, ale o nim zapomnieliśmy. Kwadrans po piątej, zdenerwowana Cesia wpadła do mojego pokoju, krzycząc wniebogłosy – wstawaj, zaraz przyjdzie ksiądz po kolędzie.
Wyrwany z poobiedniej drzemki, zarzuciłem na ramiona świąteczną koszulę i po bezskutecznych poszukiwaniach wyprasowanych spodni, postanowiłem, że przyjmę księdza w sportowych gaciach. Ledwo żona zdążyła nakryć stół białym obrusem, ledwo postawiła na nim talerzyk z wodą święconą, kropidło i świece, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
– Znajdz jeszcze Pismo Święte i przygotuj 50 złotych w kopercie – wołała do mnie spanikowana Cesia. Krucyfiksu też nie mieliśmy, więc żeby ratować sytuację, zamiast Biblii, położyłem na stole Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego, a z portfela wyjąłem ostatni banknot.
– Niech będzie pochwalony – przywitał nas ksiądz z charakterystycznym wschodnim zaśpiewem.
– Na wieki wieków – odpowiedzieliśmy, zapraszając kapłana na pokoje.
Cesia przepraszała księdza za bałagan w mieszkaniu. – Nie byliśmy przygotowani – proszę księdza na takie tempo. Nasz lokal jest na ostatnim piętrze, więc myśleliśmy, że trochu potrwa, zanim dobrodziej do nas zawita – usprawiedliwiała się żona.
Duszpasterz wyjaśniał, że nasze mieszkanie jest pierwsze i ostatnie w całym bloku, które przyjmuje księdza – więc szybko poszło. Na 14 mieszkań jesteście jedyni – sprecyzował.
– A teraz się pomódlmy – poprosił i zaczął kręcić głową w poszukiwaniu, jakichś widocznych symboli religijnych.
Jego wzrok spoczął na figurce złotego Buddy, siedzącego w pozycji abhaja mudra, potem przeskoczył na posążek wędrującego Buddy, wyrzezbiony w drzewie sandałowym, i spoczął na zwisającym amulecie z okiem Proroka, który dostaliśmy od tureckich przyjaciół.
Duszpasterz omiótł spojrzeniem ściany, ale też nic na nich nie znalazł. Więc odwrócił się do nas, wzniósł ramiona i zaintonował – Ojcze nasz, któryś jest w niebie …
Po modlitwie przyszedł czas na pogawędkę. Ksiądz powiedział, że jest z Ukrainy, spytał nas o zdrowie, o sprawy rodzinne i zawodowe. Potem siadł przy stole, odnotował coś w podręcznej kartotece i sięgnął po Księgi Narodu i Pielgrzymstwa. Obejrzał z każdej strony mickiewiczowski katechizm i oddał się lekturze. Mruczał, że ciekawe, że aktualne, że nie miał wcześniej okazji… Po czym odłożył książkę na stół, wręczył nam święty obrazek i wyszedł.
Cesia zgasiła świece, zdjęła ze stołu haftowany obrus i podała mi katechizm do schowania. Z przyzwyczajenia, otworzyłem książkę na chybił trafił i zacząłem czytać, najpierw po cichu, potem głośno:
– „Rzekła Wolność do jednego narodu: oto byłam napastowana od zbójców i wołałam do ciebie narodzie, o kawał żelaza do obrony, a tyś mi dał artykuł z gazety. I rzekła Wolność do innego narodu: oto byłam w utrapieniu i nędzy i prosiłam ciebie narodzie o opiekę prawa…a tyś we mnie rzucał ordynansami. I rzekła Wolność Francuzom i… Niemcom. Jeśli wy dzieci wolności nie pójdziecie za mną, tedy Bóg odrzuci plemię wasze, a wzbudzi obrońców wolności z kamienia, to jest Moskali i Azjatów.”
Zamknąłem książkę i zawstydzony zerknąłem na Cesię. Po czym razem i bez zbędnych słów skierowaliśmy swe kroki do kąta, gdzie trzymaliśmy przywieziony z Krakowa, odziedziczony po przodkach żony obraz Czarnej Madonny. Matkę Boską zawiesiliśmy na honorowym miejscu, a tomik Mickiewicza ukryłem głęboko na półce.
Autor: Marek Szarek
Zostaw komentarz