Zajmowanie się gospodarstwem rolnym to ogromne wyzwanie. Wielu zapewne kojarzy się ta praca tylko z mężczyznami. A jednak ta nie jest. Gospodarstwo Pani Agnieszki Cholewy jest pielęgnowane od Babki przez Mamę do teraz, czyli czasów mojej  bohaterki. W minionych latach, oprócz tego, że Panie pracowały na roli to handlowały także dobrodziejstwami natury na targach. Pani Agnieszka opowiada: „widząc  jak ciężko pracowały kobiety w mojej rodzinie, to postanowiłam, że sama tak tyrać nie będę”. Moja bohaterka poszła do szkoły i podjęła  pracę na państwowej posadzie. Jedna władczy charakter wziął górę i odważna kobieta zrezygnowała z pracy u kogoś, podjęła wyzwanie  i pracuje od wielu lat u siebie. To biznes rodzinny. Dzielna żona oraz matka chwali swoje dzieci i małżonka za pomoc. – „Robię to wszystko dla męża i dla dzieci. Jednak sama bym temu nie podołała, muszę im podziękować za wsparcie oraz pomoc” – mówi Pani Agnieszka Cholewa doceniając zaangażowanie w pracę swoich najbliższych w rozmowie z Renatą Bedra. Bohaterka prowadzi gospodarstwo rodzinne o areale 4 hektarów i prawie drugie tyle dzierżawi. – „Całość blisko domu, by na wszystko mieć oko” – podkreśla.

Renata Bedra: Co robi kobieta na gospodarstwie?
Agnieszka Cholewa: Pracy jest bardzo dużo, nigdy nie mam wolnych weekendów, zaprawy robię często w niedzielę, pęczkuję zieleninę, ubieram kalosze i podlewam. W takie suche dni jak teraz, gdy nie pada, podlewanie trwa nawet do pięciu godzin.

A więc nie jest Pani kobietą biznesu noszącą do pracy szpilki. Jak zatem wygląda dzień pracy bizneswoman z roli?
– Wstaje o godz. 6:00 rano, potem jadę na targ w Brzeszczach. Po pracy na targu (mówi o tym miejscu z ogromnym szacunkiem, z ogromną empatią wypowiada się też o ludziach kupujących – przyp. R.B.) jadę do domu, w którym już czeka na mnie obiad ugotowany przez męża. Później razem idziemy do pracy w polu, bo przecież czeka na nas zbieranie warzyw, pęczkowanie rzodkiewek, zieleniny i tradycyjnie podlewanie (pojawia się uśmiech na twarzy – przyp. R.B.). Do ciężkich prac zatrudniamy wsparcie. Resztę rzeczy robimy wspólnie, rodzinnie. Syn przychodzi z pracy w garniturze, przebiera się i pracujemy z nami.

Jak zareagowała Pani na zakaz handlu na brzeskim targu?
– Bardzo się zdenerwowałam, rzodkiewka pęka w polu, zielenina przerasta, szczypior rośnie kwiatostanem, dużo zainwestowaliśmy w nasiona a teraz nie mamy gdzie sprzedać. Jednak jestem pod ogromnym wrażeniem ludzi, którzy wracają do natury, w czasie koronakryzysu klienci tłumnie zaczęli przyjeżdżać do naszego gospodarstwa po naturalną żywność. To nas bardzo cieszy. W okresie zakazu handlu na targach staramy sobie jakoś radzić. To trudny czas dla każdego z nas i musimy, go wszyscy razem jakoś przetrwać.

Jak myśli Pani zabezpieczyć się przed krążącym nad Polską widmem suszy?
– Była jedna firma, która szukała u nas wody gruntowej, jednak nawet na 16 metrach niestety nie znaleźli. Pan Leonarczyk z Brzeszcz zadzwonił do mnie i powiedział, że znajdzie. Ale warto wiedzieć, że wykop takiej studni głębinowej to ogromny koszt. Jednak dla nas ważne jest to, by mieć swoją wodę. Wtedy widmo suszy nie jest już takie straszne.

Widząc jaki ogrom pracy trzeba włożyć w tą pracę, sama nabrałam szacunku do produktów kupowanych od gospodarza. Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że kupując w markecie o kilka groszy taniej oszczędzam kasę. To tylko iluzja, bo cała gospodarka to system naczyń połączonych. Jaka jest Pani recepta na wykonywanie tej ciężkiej pracy z uśmiechem na twarzy?
– Odpowiedź na takie pytanie jest bardzo trudna, bo czasem mam dość tego wszystkiego. Jednak wydaje mi się, że szacunek, do siebie i rodziny, do ziemi która nas żywi oraz szacunek do klientów, to podstawa każdego udanego biznesu, a szczególnie jeśli mówimy o pracy na roli. Pokazuje, to nawet sytuacja z przed chwili, wszystko już popakowane, posprzątane. A tu nieoczekiwanie przyjeżdża klientka po zieleninę. Mogłam powiedzieć, że dziś już zamknięte, ale u nas tak nie ma, każdego klienta darzymy ogromnym szacunkiem, bo dzięki nim mamy za co żyć.

Kilka razy w czasie naszej rozmowy moja bohaterka mówi bardzo ciepło o mieszkańcach Brzeszcz. Skąd u Pani taka wielki szacunek ludzi?
– Ci ludzie to moi i całej naszej rodziny żywiciele. Bo cóż z tego, że ja to wyprodukuję. Jeśli nie będę miała klientów i nie będę miała komu tego wszystkiego sprzedać.

Z Agnieszką Cholewa rozmawiała Renata Bedra.

Miałam okazję zobaczyć bizneswomen w akcji, w kaloszach, ale z uśmiechem na twarzy, widać, że z sercem podchodzi do wszystkich zwierząt, czy to małych kaczuszek, królików, a nawet kur. Pomimo zmęczenia, w tej rodzinie nie widać złości, czy wrogości wobec siebie i innych. Mąż Pani Agnieszki z czułości spogląda na nią przy pracy. Mnie to zachwyca.

Postanowiłam przeprowadzić ten wywiad, aby w ten sposób podziękować jej za trud dnia codziennego i pokazać innym ile ciężkiej pracy muszą wykonać, by zebrać plony, aby mieć co nam sprzedać na targu. W tej pandemicznej sytuacji mówienie o wspieraniu lokalnych firm, rzemieślników czy rolników ma sens.

Mimo tego, że burmistrz Brzeszcz Radosław Szot zdecydował o zamknięciu targowicy, Pani Agnieszka nie ma mu za złe, że podjął taką właśnie decyzję. Rozumie, że w ten sposób dba o swoją gminę, o swoich wyborców, o nas wszystkich. Wspomina też, że Burmistrz zadzwonił do niej i osobiście poinformował, że od 20 kwietnia 2020 roku ponownie rusza targ dla sprzedaży rolno-spożywczej w Brzeszczach.

Pamiętajmy zatem, że  cena swojskiego wyrobu nie jest współmierna do pracy i poniesionych kosztów jego produkcji. Zachęcam wspierajmy zatem lokalny biznes, często swoich sąsiadów i znajomych. Razem będzie nam łatwiej przetrwać ten ciężki dla nas wszystkich czas zarazka.