Będąc w szkole podstawowej prenumerowałem „Kraj Rad” w cenie 4 złote za egzemplarz. Czasopismo to, którego głównym celem było ukazywanie uroków życia w Związku Radzieckim, ukazywało się na pachnącym farba malarską papierze kredowym, o którym mogli tylko pomarzyć polscy wydawcy opisujący wątpliwe uroki życia w PRL-u. Zapewne w ZSRR nie było lepiej, a nawet rzekłbym gorzej pod wieloma względami, ale ośrodek sowiecki miał więcej środków na propagandę. Dzięki lekturze „Kraju Rad” dowiedziałem się wiele o przemyśle i rolnictwie w ZSRR i o tym, że z roku na rok młodzi ludzie stają się tam coraz szczęśliwsi. Czasopismo to wyprzedzając o dekady fejsbuki i inne media społecznościowe oferowało możliwości nawiązywania bezpośrednich kontaktów z młodzieżą ZSRR. Podawano adresy, na które można było pisać. I tak przez ponad rok korespondowałem z dziewczyną z Mińska, w której się prawie zakochałem, bo każdy list zaczynała od słów „mój ty zuchu” oraz z jednym kolesiem gdzieś z Syberii, zainteresowanym głównie w tematyce wschodnich sztuk walki (jak tylko wysłałem mu kilka zdjęć z Brucem Lee, o które prosił, korespondencja między nami ustała).

W tym czasie wziąłem udział w kilku olimpiadach wiedzy o Związku Radzieckim i na szczeblu okręgowym cos tam osiągnąłem. Pani nauczycielka z WoSu wiązała ze mną wielkie nadzieje dopóki nie oświadczyłem jej wprost, że jestem za Solidarnością i nienawidzę komunistów. To był jednak taki szczególny czas, w którym jako młody człowiek potrafiłem abstrahować swoje kontakty i przyjaźnie (może za dużo powiedziane) od reżimu, którego z głębi serca nienawidziłem. Zakładałem, że ci młodzi ludzie, z którymi nawiązuje kontakty nie są agentami NKWD, KGB, tylko zwykłymi młodymi ludźmi, takimi, jakim ja wtedy byłem.

***

I choć wówczas reżimy totalitarne szczelnie wypełniały życie społeczne, możliwe były normalne relacje międzyludzkie. Teraz, gdy mamy do czynienia ze zwykłymi w gruncie rzeczy napięciami, różnicami zdań, odmiennymi preferencjami światopoglądowymi, które w naturalny sposób wpisują się w gramatykę dojrzałych demokracji, okazuje się, że jedni drugim wypowiadają wojnę i żądają anihilacji adwersarza. Po obydwu stronach coraz bardziej aktywni stają się zwolennicy wojen plemiennych na wyniszczenie, wyrżnięcie dzieci, kobiet i starców, na zbezczeszczenie ich szczątków i grobów, na sprofanowanie ich miejsc świętych.

To jest droga donikąd. Nikt nie wygra na tym konflikcie. Na początek zawieszenie broni, dalej próba zrozumienia drugiej strony poprzez świadomą rezygnację z założenia, że ma ona złe intencje. Potem, nawet jeśli się ze sobą nie zgadzamy i nadal jesteśmy wrogo usposobieni – wybór tych, którzy są zdolni do rozmów, a których obdarzamy zaufaniem (skoro sami nie potrafimy wejść w dialog). W konsekwencji wielu z nas, którzy stajemy lub zostaliśmy postawieni po dwóch stronach konfliktu (zostaliśmy postawieni!), może zrozumieć, że ktoś próbuje nas rozgrywać w grze, w której stajemy się jedynie pionkami. I nad tym warto się zastanowić.

Wielu moich znajomych „eksterminuje” osoby, które na FB włączyły sobie nakładkę Strajku Kobiet. Ja tego nie robię, bo nie jestem zwolennikiem konfliktów na wyniszczenie, ale przede wszystkim wierzę w możliwość porozumienia.

***

Nie mogę powstrzymać się od komentarza, że polska zniedołężniała, leniwa i skłócona wewnętrznie opozycja dostała niemal orgazmu na wieść, że wygrał J. Binden. Trudno o większą manifestację własnej niemocy i bezradności. P.S. Na relacje wewnątrzkrajowe nie będzie to miało żadnego przełożenia.

Obawiam się, że wybory w USA się jeszcze nie zakończyły, a media nie są chyba konstytucyjnie uprawomocnione do ogłaszania wyników wyborów. W tym pierdolniku wyborczym, jaki ma miejsce w USA (czy oni nie mogli wypracowac innej procedury wyborczej?) decydujące zdanie należeć będzie do Sądu Najwyższego. Może więc warto wstrzymać się z niedorzecznymi wpisami na temat wyników wyborów?

Autor: prof. Radosław Zenderowski
Polski socjolog i politolog, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny w Katedrze Stosunków Międzynarodowych i Studiów Europejskich Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, kierownik tej katedry