Można mieć kilka ojczyzn i nie mieć żadnej. Można ojczyznę zadekretować ustawowo i stosownymi przepisami wykonawczymi nakazującymi odpowiednie wobec niej zachowanie, i można uznać ją za relikt minionej epoki.

Niektórzy uważają, że po epoce konfrontacji między kształtującymi się nowoczesnymi narodami, następnie po epoce konfliktów na gruncie ideologii (liberalizm versus komunizm), czy rzekomo postnowoczesnych konfliktów pomiędzy cywilizacjami (głównie Zachód versus Islam), wchodzimy w kolejną odsłonę konfliktu globalnego, w którym tutejsi nie stawią czoła nietutejszym (na przykład, imigrantom), ale ludziom znikąd, ludziom usieciowionym, wirtualnym, nieprzywiązanym do konkretnych miejsc i ich historii (ludziom wirtualnym, przenośnym).

Czy zatem patriotyzm i przywiązanie do ojczyzny mają sens, skoro walec globalizacji i wielkich medialnych korporacji każdego dnia zgniata kolejne fragmenty tutejszości i emocji związanych z miejscem urodzenia, zakochania się czy śmierci swoich przodków?

Cyfryzacja i mediatyzacja niemal wszystkich naszych zachowań i uczuć nieuchronnie wydaje się prowadzić do unieważnienia tradycyjnego pojmowania ojczyzny i patriotyzmu. Napór ten jest przeogromny, ale w każdej formie eksterminacji, mając na uwadze wszystkie dotychczasowe próby unieważniania jakichś kultur i ich systemów wartości, tkwi jakaś niedoskonałość uniemożliwiająca „zatrzaśnięcie drzwi”.

Glajszachtowanie kulturowo-cywilizacyjne uprawiane przez najważniejsze ośrodki wywierania wpływu na myślenie, odczuwanie i postawy niby święci sukcesy, bo gołym okiem widać, że ludzie się do siebie upodabniają rezygnując ze swojej oryginalności i wyjątkowości, stając się pajacykami w teatrze marności. Z drugiej jednak strony wciąż widoczne są przejawy oporu – ludzie „niesformatowani” przez system, myślący indywidualnie, szukający innych ludzi, z którymi mogliby nawiązać kontakt poszerzając tym samym granice wolności, której jest coraz mniej.

Ojczyzna zaczyna się od doświadczenia bycia w konkretnej przestrzeni i czasie.

W moim przypadku była to najpierw ulica Sienkiewicza w Cieszynie, której granice wyznaczał z jednej strony ewangelicki, najwyższy w Polsce kościół ewangelicki, z drugiej dom dziecka na ulicy Kraszewskiego. Na tych około 200 metrach ulicy przez wiele lat mieściło się wszystko, czego potrzebowałem i czego byłem ciekaw. Sklep spożywczy naprzeciwko, skąd kradłem słodycze (i stałem w kolejkach po kawę). Mroczne podwórko, w którym stacjonować miała czarna Wołga – samochód używany przez Sanepid (rodzice wpoili mi we wczesnym dzieciństwie, że Sanepid był gorszy od faszyzmu). Tajemnicza wieża w niegdyś luksusowej wilii, w której podobno uwięziono czarownicę. Ogród z brzoskwiniami za tą willą, z którego z siostrą kradliśmy owoce. Przedszkole, do którego miałem blisko, ale które było dla mnie źródłem jednej wielkiej traumy (vide wrzucanie drugiego dania do dokończonej zupy). Dom z czerwonej cegły, po którym wspinaliśmy się jak pająki do drugiego piętra (teraz rodzice mieliby za to kryminał). Kamienica, w której mieszkał pewien kapłan, który namówił mnie na studia w Akademii Teologii. Polecał filozofię przyrody, ja wybrałem politologię.

Mam nieodparte wrażenie, że celem inżynierów społecznych spod znaku Big Tech jest wyrwanie nas wszystkich z tych intymnych kontekstów, zapewnienie nam strawy, dachu nad głową i przestrzeni do rzekomego rozwoju pod warunkiem jednak, że zrezygnujemy z tej naszej przaśności, nieprzystawalności do wielkiej rewolucji technologiczno-informatycznej. Z przerażeniem patrzę, jak co rano przez moją ulicę przechodzą tłumy młodzieży zmierzającej do szkół. Te dziewczyny i te chłopaki wyglądają tak samo! Jakby byli sformatowani. Większość wpatrzona w smartfony. To dzieje się naprawdę.

Zastanawiam się, co w tej sytuacji ja powinienem zrobić. Ja głupi, ale swoja głupotę rozumiejący. Więc na swój sposób jakby mądry. Ja profesor, który myśli sobie, że swój tytuł traktuję jako rodzaj kredytu i zaufania, że będę starać się być mądrzejszym niż dotychczas. Ja człowiek, który rozumie, że trzeba myśleć szerszymi kategoriami, wybiegać myślami w przyszłość, dawać się smagać krytyce osób nieobojętnych i refleksyjnych, by moc z tego wyprowadzić jakieś dobro.

Mając na uwadze moją prywatną ojczyznę, ale i Polskę jako całość zamierzam się w najbliższych dniach poświęcić rozważaniom na ten temat. I zrezygnować z tego wszystkiego, co mi jest niepotrzebne.

Fot.: DB – nasza-kraina.pl

Autor: prof. Radosław Zenderowski
Polski socjolog i politolog, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny w Katedrze Stosunków Międzynarodowych i Studiów Europejskich Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, kierownik tej katedry.