Zupełnie nie pamiętam Bożego Ciała z lat czterdziestych. Kiedy Warszawa leżała w gruzach, nie było Starego Miasta, nie było Katedry, nie było Krakowskiego Przedmieścia. A tam, gdzie mieszkałam, nie było mojego koscioła parafialnego.

Z lat pięćdziesiatych też nie mam żadnego zdjęcia, ale Boże Ciało już pamiętam. Nie w mojej parafii, ale w parafii św. Teresy na Tamce. Bo na Dobrej róg Tamki mieszkali moi dziadkowie.

Wtedy stroiło się balkony na trasie procesji. Najczęstszym motywem „zdobnicznym ” było wywieszanie makatki lub dywanu na balkonie. Na tym dywanie, przybranym kwiatami, wieszało się obraz Matki Boskiej.

Nasz, czyli dziadkowy, balkon był ozdobiony zawsze najpiękniej, bo stroił go mój ojciec chrzestny, brat mamy. Miał ogromne wyczucie plastyczne i rezygnował z banalnego dywanu. Babcia hodowała w doniczkach i skrzynkach kwiaty, najlepiej zapamietałam lewkonie i z tych babcinych kwiatów wujek komponował wiązanke, a wsród kwiatów wystawiano przepiękny obraz Chrystusa z korona cierniową.

Ja i moja przyjaciółka, Grażynka,, w komunijnych sukienkach i z wianeczkami na głowach sypałyśmy kwiaty z babcinego balkonu. Ale jeszcze lepiej pamiętam powrót z tej procesji, bo moje białe butki, ubiegłoroczne, nie rosły razem z moimi stopami i bardzo „piły”. A trzeba było dojśc z Dobrej na Szarą, to chyba ze dwa kilometry i na dodatek robiłyśmy drogę okrężną, przez Park Kultury, bo bawilyśmy się „w królewny”.

Potem leczono moje otarte pięty, ale dzięki temu zapamiętałam nie tylko radość Święta, ale i cierpienie. Durne, bo durne. A wieczorem oczywiście była burza. Bo jak Boże Ciało bez burzy?

Fot. Warszawskie Boże Ciało – zdjęcia ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowe.

Autor: Jolanta Makowska
Absolwentka socjologii UW, doktorantka Instytutu Pedagogiki, dziennikarka i publicystka m.in. Twojego Dziecka, „Przegladu Katolickiego”, „Przegladu Tygodniowego”, „Listu do pani”, redaktorka „Wiadomości o Senacie”, autorka książek dla dzieci, ksiażek wspomnieniowych, varsawianów oraz wielu powieści obyczajowych.