W samym sercu lewicowej zmiany społeczno-ideowej, która stała się głównym źródłem obecnej niemocy Zachodu, leży ideologia prawnoczłowiecza.

To właśnie pewien szczególnie ekspansyjny sposób interpretacji pojęcia „Praw Człowieka” doprowadził Zachód do utraty sterowności, niemożności rozstrzygającego wygrywania wojen oraz utrzymania jakiejkolwiej spójności społecznej.

Z „Prawami Człowieka” na ustach można prowadzić na Zachodzie nawet najbardziej radykalną agitację wymierzoną bezpośrednio w państwo i ogół obywateli.

„Prawa Człowieka” okazują się cudowną bronią, za pomocą której można doprowadzić to ruiny projekty przemysłowe a edukację publiczną do upadku, postawić na głowie nauki medyczne czy wreszcie wykoleić politykę bezpieczeństwa czy gospodarkę.

Wynika to z przeniesienia ciężaru decyzji z organów demokratycznych, działających na rzecz ogólu obywateli, na wąskie środowisko sędziowskie zainteresowane jedynie dość szczególną perspektywą „poddanej społecznej/państwowej opresji” jednostki.

Sędziowie ci są od dekad uczeni w idealistycznym, wręcz utopijnym schemacie prowadzącym wprost do podważenia wszelkich innych racji niż wynikających z czysto utylitarystycznie i imanentnie prowadzonego rachunku „uniwersalnych wartości”.

To właśnie taka logika nakazuje wojskom izrealskim zatrzymanie się u granic miasta Rafah, gdyż „żadne racje wojskowe nie równoważą” krzywdy, która spotka wszystkich jego mieszkańców w przypadku podjęcia ofensywy. Hamasowcy mogą się więc tam spokojnie zaszyć i odbudowywać struktury a Izrael powinien tylko patrzeć.

Ta sama logika nakazuje rządom Zachodu wiele innych zachowań – na przykład wobec imigrantów, których nie można od tak po prostu wydalać, bo – niedaj boże – naruszone zostaną ich „prawa człowieka”. Podlegający wciąż pod kuratelę ETPCz rząd w Londynie płaci zatem bajońskie sumy za zapewnienie wydalanym do Rwandy nielegalnym migrantom „godziwych warunków”. Sam lewicowy „The Guardian” zauważył, koszt na jednego migranta wynosi dziś aż 1,8 miliona funtów szterlingów – co, zdaniem Guardiana uzasadnia tezę, że zamiast tych ludzi wydalać, należy ich „ugościć”. Kwota ta wynika wprost wieloletnich z sporów rządu brytyjskiego z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Kierujące się utopijnym maksymalizmem orzecznictwo prawnoczłowiecze zmusza rządy krajów zachodnich do coraz bardziej karkołomnych a zarazem – coraz bardziej destruktywnych polityk imigracyjnych.

Nawiązując do przywołanej niedawno przeze mnie wypowiadzi francuskiego pisarza Michela Slamy – prawnoczłowiecza ideologia nie tyle uzupełnia tradycyjny system wartości Zachodu, ile go kompletnie zastępuje. Wszelkie okoliczności motywowane interesem kolektywnym większości muszą tu ustąpić roszczeniom „grup upośledzonych i marginalizowanych” domagających się „równego traktowania”.

W 2017 r. byłem w Wrocławiu na spotkaniu stowarzyszenia „European Humanist Federation”, gdzie mówca z Niemiec wprost powiedział, że wszelkie cele polityczne lewicy osiągane są za pomocą nawiązań do praw człowieka. „Human Rigts are the key!” – podsumował.

Lewica de facto kształtuje orzecznictwo prawnoczłowiecze stale dostarczając argumentacji zmierzającej do poszerzania ram definiujących „prawnoczłowiecze” zagadnienia. Tak wprowadzono na agendę „prawo do życia w wolności od mowy nienawiści” – właśnie jako problem „prawnoczłowieczy”.

Ostatnimi laty, co potwierdza literatura prawnoczłowiecza, ETPCz zwraca coraz większą uwagę już nie tyle na treść, co na „kontekst” wypowiedzi, które uznaje za „nienawistne”. Podkreśla się, że liczy się już nie tylko co zostało powiedziane, ale GDZIE zostało powiedziane – wskazując jednoznacznie na prawicowe media, które „przyciągając duże grupy odbiorców” kondensują ów „nienawistny kontekst”.

Jeśli zastanawiamy się np. nad przyczynami, dla których tak trudno jest dziś jednoznacznie potępić prostytucję, to szukajmy w sądach prawnoczłowieczych!

Prawica – moim zdaniem – nie wykazuje dostatecznego namysłu nad zagadnieniami prawa prawnoczłowieczego. Nie poszukuje argumentów na rzecz jego ograniczania, poza – charakterystycznym dla niej – odwoływaniem się do „zdrowego rozsądku”.

Sęk w tym, że „zdrowy rozsądek” jest bardzo słabą przesłanką prawną. Prawo prawnoczłowiecze kieruje się wewnętrzną logiką i dynamiką, która „zdrowy rozsądek” ma w tzw. „najgłębszym poważaniu”. Prawicy wydaje się, że ewolucja orzecznictwa prawnoczłowieczego” wynika jedynie z „czynnika” ludzkiego – z obsadzenia sądów prawnoczłowieczych „lewactwem”.

Tak – to również ma znaczenie, ale – moim zdaniem – nie tutaj jest przysłowiowy „pies pogrzebany”. Prawica musi zrozumieć, że wytworzony został SYSTEM, który w sposób naturalny grawituje w stronę nieporządanych przez prawicę rozwiązań. Zmiany w obsadach sądów mogą ten proces nieco spowolnić, ale go nie zatrzymają. Zmiana musi nastąpić w samym sercu, w samej istocie relacji między podejściem „prawnoczłowieczym” a innymi źródłami prawa. Jeśli „poszanowanie praw człowieka” zostało wpisane jako czynnik nadrzędny we wszystkie dokumenty kształtujące życie społeczno-polityczne, to bardzo trudno będzie uniknąć wspomnianych wcześniej konsekwencji. Każda chwilowa „burza”, jak chociażby widoczny dziś coraz bardziej sprzeciw społeczeństw Zachodu wobec masowej imigracji, będzie jedynie małym wybojem, po pokonaniu którego prawnoczłowieczy wehikuł powróci w utarte koleiny i będzie dalej suflował zagrażające społeczeństwu rozwiązania.

Zasadniczą trudność stanowi tu jednak fakt, że główna argumentacja zwolnenników rozwiązań prawnoczłowieczych opiera się na odwołaniach do sytuacji ekstremalnych: „Co, jeśli nie Prawa Człowieka zatrzyma nas przed wyborem kolejnego Hitlera?” – pytają.

I zagrożeni taką możliwością zaistnienia „Wielkiego Tyrana” godzimy się stale na wybór „małych Stalinków” i „małych Mao” organizujących nasze codzienne życie.

Czytaj więcej.