Najpierw człowiek poruszał się „per pedes”. Tak przywędrował tysiące kilometrów z Afryki do Europy. U schyłku III tysiąclecia p. CH. , w epoce brązu, udomowił konia. A rower? Pojawił się dopiero w tysiąc osiemset siedemnastym roku i nazywał się „laufmaschine” „maszyna biegająca” i w niczym nie przypominał naszego. A wynalazł go niemiecki baron ( och ci Niemcy znów coś pogmerali w historii) Karl von Drais.

Mógłbym pisać o polityce, bo ileś tam lat w niej spędziłem. Ale jest powtarzalna i nudna jak flaki z olejem. Spektakl ciągle ten sam zmieniają się tylko aktorzy. Mógłbym zalewać Czytelników strumieniem wynurzeń. A że ktoś mi zalazł za skórę, że mam herz klekoten, albo ktoś mi zabrał ukochaną zabawkę w dowolnej kategorii i teraz jestem wkurzony. Mógłbym, ale po co.
Wolę pisać o czymś pozytywnym. Co mnie bawi, cieszy, albo opisywać jakąś fajną sytuację. Ku pokrzepieniu ducha i ciała.
Bo nawet zwykłe rzeczy mają swoją „duszę” i nie są tylko tym na co wyglądają, albo do czego służą.

A rower jest taką rzeczą. Kiedy tylko zrobi się ciepło tysiące Polaków wylegają na ścieżki rowerowe, leśne dukty, polne ścieżynki by przemierzać na tym czarze dwóch kółek kilometry. I od razu, widać to po ich twarzach, daje im to frajdę. Są uśmiechnięci, mniej spięci. Z każdym przekręceniem pedałów do mózgu trafiają endorfiny, hormony szczęścia. Walą w tę mózgownicę by choć na chwilę zapomniała o codziennych troskach, o złym szefie lub szefowej w pracy. O niespłaconym wciąż kredycie na mieszkanie. I niech walą. Mocno i intensywnie choć przez tę krótką chwilę jazdy rowerem. Kiedy mijamy łąki, górki, zaciszne leśnie zakątki i cieszymy oczy pięknym, majowym dniem.

Od dzieciństwa uwielbiałem rower. Ganiałem nim po podwórkach w Wyrzysku, aż pot lał się strumieniami z czoła. I z dumą nosiłem strupy na kolanach po ranach odniesionych w bolesnych zderzeniach z krawężnikiem. W czasach lepszej kondycji, wraz z żoną, spokojnie jeździliśmy z Sadowej do Warszawy, do Nowego Dworu Mazowieckiego szklakiem „na wałach” wiślanych. Wiatr rozwiewał włosy, chłodził rozpalone czoło, a my w tempie może i konduktu żałobnego, wykręcaliśmy kolejne kilometry. I jak po takiej „zrywce” smakowało zimne piwo. Boskie. Teraz „browarku” już nie ma. „Suchyj zakon”, ale frajda z jazdy rowerem wciąż taka sama.

By życie stało się ciekawsze, wystarczy zmienić optykę. Nadawać zwykłym rzeczom lub czynnościom nowe znaczenie. Pobudzać pozytywne emocje. Bo życie ma się tylko jedno. I chodzi w nim o to, by pomimo bólu i trosk niekiedy, umieć się nim cieszyć.

Foto. Jolanta Styrczula. Przed katedrą w Oliwie.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl