Pierwszą dezorientacje przeżyłem w szpitalu podczas zabiegu, który zamiast usprawnić pracę serca, przyprawił mnie o stan zawałowy.

Ale kiedy już mnie odratowali, naprawili i wypisali, otrząsnąłem się ze szpitalnej traumy, jak kundel z deszczu i ruszyłem, gdzie oczy poniosą.
Wprost ze stołu operacyjnego wskoczyłem do auta i hajda! Byle dalej od zawałów, stentów, chorób, konowałów.
A oczy niosły mnie na południe – do kraju pobożności, starych lamp naftowych i drewnianych cerkwi.
Już za Tarnowem najpierw nieśmiało, później coraz wyraźniej na horyzoncie zaczęły rysować się kontury Beskidu Niskiego. Doliną Wisłoki wyjeżdżaliśmy drogą stromą i krętą na Podkarpacie.
W dole wiła się rzeka, a po obu stronach szosy ogromniały góry łagodne i obłe, jak brzuchy odpoczywającego po wieczornym wypasie bydła. Na szczytach świeciły wielkie, stalowe krzyże, czuwające nad zmotoryzowanymi wędrowcami, niczym latarnie morskie nad zabłąkanymi rozbitkami.

Ale nawet one nie uchroniły mnie przed drugą dezorientacją, która przydarzyła nam się pod Pilznem. Tam zardzewiała i obdrapana tablica skierowała nas na leśną, zamkniętą szlabanem dróżkę, na końcu której leżała opuszczona mogiłka, obłożona plastikowymi kwiatami i wypalonymi zniczami.
Tablica informowała, że znajdujemy się w miejscu stracenia grenadiera Wehrmachtu Otto Schimka w dn. 14.02.1944 r.
Ze zdziwieniem patrzyłem na zaniedbany grób młodego żołnierza, rozstrzelanego przez swoich za karę, że odmówił udziału w egzekucji miejscowych Polaków.
Doskonale pamiętałem tę postać, nad którą w okresie stanu wojennego unosił się odore sanctitatis. Postępowe środowiska katolickie spod znaku Więzi i T. Powszechnego kreowały Schimka na pacyfistę, męczennika i kandydata do beatyfikacji. Do jego grobu pielgrzymowali polscy biskupi i austriaccy kardynałowie. Zaś okoliczna ludność celebrowała kult grenadiera z czcią przynależną świętym.
Więc dlaczego dzisiaj znajduje ten grób tak zaniedbany? – myślałem zdziwiony.
Odpowiedzi udzielił niezawodny internet. W smartfonie przeczytałem, że Schimek nie był bohaterem, ale zwyczajnym dezerterem. Żandarmeria niemiecka złapała żołnierza z dala od jego garnizonu, a sąd wojenny skazał go na śmierć. Wyrok wykonano w lasku pod Pilznem. Tak skończyła się legenda o sprawiedliwym wehrmachtowcu, który zapłacił życiem za odmowę uczestnictwa w zbrodni.

Ostatnia dezorientacja dopadła mnie w gościnie u przyjaciół z Jasła podczas lektury reportażu Małgorzaty Grzebałkowskiej pt. “Dezorientacje Biografia Marii Konopnickiej”.
Biografia została napisana bogatym, literackim językiem i rzetelnie udokumentowana. Czyta ją się doskonale. Książka ma formę mozaiki. Grzebałkowska ułożyła ją ze 112-tu luźno powiązanych ze sobą kamyków-rozdziałów. Każdy z nich ukazuje, jakiś charakterystyczny moment z życia poetki. Niektóre rozdziały są bardzo rozbudowane inne “kamyczki”, liczą zaledwie kilka wersów. Wybrane epizody zostały opatrzone: cytatami z ówczesnej prasy, fragmentami twórczości poetki oraz wyimkami z jej korespondencji z rodziną i przyjaciółmi. Także pismami urzędowymi i fotografiami z epoki.
Zdarzenia nieudokumentowane, reporterka uzupełnia mniej lub więcej prawdopodobnymi domysłami lub fikcją literacką.
W ten sposób próbuje interpretować, rekonstruować lub kreować fakty z życia Konopnickiej.
Tak się dzieje w rozdziale zatytułowanym “Dowody na istnienie miłości”, w którym Grzebałkowska sugeruje, że wieloletnia przyjaźń Konopnickiej z młodszą od niej o szesnaście lat Marią Dulębianką, miała charakter erotyczny.
Za cały dowód służy autorce opis męskiego sposobu bycia Dulębianki, która cyt: “nosi kamizelki i marynarki, a pod szyją wiąże krawat…Falujące włosy ścina do ucha i zaczesuje do góry…Z daleka można by wziąć ją za mężczyznę”
Dodatkową poszlaką świadczącą o lesbijskim związku obu Marii, było dla Grzebałkowskiej domniemanie, że wszystkie listy Konopnickiej do Dulębianki “zostały po śmierci poetki odłożone na jeden stos, a potem prawdopodobnie spalone przez jej córki”
W oparciu o takie “dowody” reporterka w dalszych rozdziałach książki konsekwentnie, nazywa Dulębiankę partnerką Konopnickiej.
Bardziej zbulwersowany, niż zdezorientowany, pojechałem wyjaśnić sprawę orientacji poetki do położonego w pobliżu Jasła Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu.
Kiedy zapytałem pracownicę naukową Muzeum, co sądzi o lesbijskiej gębie przyprawianej Konopnickiej – usłyszałem taką odpowiedź
Proszę pana, Grzebałkowska ma specyficzne skrzywienie poznawcze charakterystyczne dla osób LGBT, które szukają potwierdzenia tożsamości, naginając fakty do swoich chęci i wyobrażeń.
W archiwach Muzeum nie ma żadnych śladów na homoseksualizm poetki.

Już zorientowany wsiadłem do auta, nucąc w duchu słowa pieśni, które mi się trochu plątały, za co przepraszam mojego kolegę nauczyciela muzyki w VI b.
“Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród
Nie pójdziem żywo w trumnę”

– Śpiewałem sobie, kierując się na Cergową, gdzie miałem zarezerwowany nocleg w chatce św. pustelnika Jana z Dukli.
Jaki wpływ miał ten pobyt na moje serce, opowiem jutro.

Autor: Marek Szarek