Nieczęsto przyznaję się publicznie do błędów, ale po wczorajszym wieczorze muszę to zrobić: żałuję, że nie zarejestrowałem się do wyborów i nie wezmę udziału w drugiej turze głosowania. Mea culpa. Popełniłem błąd, ufając, że jakkolwiek surowo oceniałem Donalda Tuska, nie posunie się do działań rodem z najciemniejszych kart PRL-u. A jednak sięgnął po narzędzia wprost z arsenału Służby Bezpieczeństwa.
Wystarczy przypomnieć sobie lata 80. Urbanowską propagandę, w której księdza Jerzego Popiełuszkę oczerniano, przypisując mu rzekome kontakty z prostytutkami. Opozycjonistów przedstawiano jako degeneratów, pijaków i złodziei. Telewizja pokazywała „figurantów” potwierdzających rządową wersję wydarzeń. Wczoraj w TVP znów oglądaliśmy taki spektakl. Tym razem w roli „świadka” wystąpił Murański, rzucając oskarżenia wobec Karola Nawrockiego.
Murański, jak sam twierdzi, działał w strukturach opozycyjnych Kornela Morawieckiego… w 1980 roku. Miał wtedy dwanaście lat. Trudno nie zadać pytania: gdzie był przez ostatnie 40 lat? Dlaczego nikt z polityków, dziennikarzy, działaczy nie wspomina jego nazwiska? To milczenie mówi samo za siebie.
Tusk, występujący w dwóch wywiadach — u Rymanowskiego i u Kraśki — sprawiał wrażenie człowieka zmęczonego, ale też wyraźnie przestraszonego. I może właśnie ten strach podpowiedział mu, by sięgnąć po brutalne metody. Po raz pierwszy nie widzę w nim już tylko politycznego przeciwnika — widzę wroga, który postanowił użyć narzędzi władzy do niszczenia ludzi. Całą stronę rządzącą zaczynam traktować jak kontynuatorów PZPR, SB i ZOMO. Wczorajsze wystąpienia przypominały najgorsze cechy zarówno Urbana, jak i Goebbelsa.
Pozwólcie teraz, że odniosę się do samych oskarżeń. Przez całe dorosłe życie zawodowe — w PRL-u i później, w Irlandii — byłem związany z branżą hotelarską. Pracowałem na różnych szczeblach, aż do momentu, gdy zdrowie zmusiło mnie do wycofania się. Znam ten świat od podszewki. Hotele i prostytucja? Tak, te dwa światy się przenikają. Ale powiem jedno z pełną odpowiedzialnością: zarówno w PRL, jak i w III RP żadna kobieta trudniąca się tym procederem w hotelach nie mogła działać bez wiedzy i przyzwolenia służb. Żadna.
Kierownicy recepcji, tacy jak i ja, spotykali się z funkcjonariuszami służb regularnie. Rozmowy przy kawie, za zamkniętymi drzwiami, były normą. Czasem chodziło o werbowanie personelu, innym razem o uzyskiwanie informacji. Po 1989 roku nic się w Polsce nie zmieniło — tylko nazwiska i akronimy. W hotelu służby były obecne każdego dnia.
Dlatego właśnie twierdzę, że gdyby Karol Nawrocki miał jakiekolwiek powiązania ze światem usług seksualnych, zostałoby to ujawnione podczas procedury sprawdzającej przy dopuszczeniu do tajemnic państwowych. Hotele to środowisko, w którym wszystko zostawia ślad. Policja (kiedyś Milicja), służby, notatki — taka wiedza nie ginie, a nazwisko nie ucieka z kart sprawdzania. Nie da się go „przeoczyć”.
Na koniec coś, co wielu może uznać za drobną ciekawostkę, ale ja traktuję to jako element większego obrazu. Wszyscy (z wyjątkiem dwóch), których znałem jako kierowników recepcji lub ich zastępców w latach 90., byli wcześniej zarejestrowani jako tajni współpracownicy SB. Dziś wielu z nich to aktywiści KOD-u lub urzędnicy obecnej władzy. Przypadek? Może. Ale może właśnie to jest najlepszy dowód na to, że historia nie tyle się powtarza, co nigdy się nie skończyła.
Zostaw komentarz