Demokracja w wielu przypadkach może mieć niewiele wspólnego z prawem i praworządnością, skoro większość może w każdej chwili (wbrew oczywistym faktom) przegłosować, co jest aktualnie zgodne z prawem, a co nie.

Trwają igrzyska związane z TK. Przy histerycznych komentarzach opozycji i mediów salonowych zwycięzcy robią swoje i nie zważając na opór ujadającej sfory kundli, prą do przodu. Trudno jest mnie laikowi, wdawać się w dyskusję, czy wszystko toczy się zgodnie z literą prawa, jeśli sami czcigodni specjaliści-prawnicy „mylą się w zeznaniach” i orzekają w zależności od zajmowanego stołka. Lecz o czym to świadczy? Jaką nam daje nau(cz)kę? Przede wszystkim taką, że prawo jest nazbyt skomplikowane, skoro ci, którzy są najbardziej predestynowani do tego, by dać jasną jego wykładnię, nie potrafią tego zrobić.

Jak przypomina publicysta Najwyższego Czasu, za czasów Cesarstwa Austro-Węgierskiego był na dworze kamerdyner, któremu cesarz Franciszek czytał projekty ustaw. Gdy ów prosty człowiek nie zrozumiał tekstu, ustawa lądowała w koszu, bowiem monarcha wychodził ze słusznego założenia, że akty prawne dotyczą wszystkich i jeżeli nie są zrozumiałe dla zwykłego człowieka, to są nic niewarte. To świetna wskazówka dla współczesnego Ustawodawcy. I nie widzę tu żadnego wytłumaczenia, że czasy się zmieniły, albo że stopień komplikacji prawa jest dużo większy, niż kiedyś. Zasada pozostaje ciągle ta sama: prawo ma ułatwiać funkcjonowanie społeczeństwa, a nie je utrudniać. I druga uwaga, gdyby ktoś zaoponował mówiąc, że nie sposób znaleźć dziś wiarygodnego człowieka, którego opinia na temat zrozumiałości proponowanego tekstu byłaby miarodajna. Pojawiło się ostatnio „na rynku” doskonałe narzędzie językowe, przy którego pomocy można określić stopień zagmatwania/przejrzystości tekstów pisanych. Jest to aplikacja jasnopis.pl, dzieło warszawskich językoznawców powstałe pod kierunkiem prof. Włodzimierza Gruszczyńskiego.

Jest także inny aspekt całego tego zamieszania. Mianowicie taki, że TK to wymysł ostatnich dwóch dekad. Do tej pory Prawodawca jakoś obywał się bez tego ciała, nie wspominając czasów dużo wcześniejszych. A skoro tak i skoro wiadomo w jakich okolicznościach i w jakim celu powołano je do życia, to może czas zastanowić się nad tym, czy w ogóle jest nam potrzebne.

Drugi problem, który budzi mój wewnętrzny sprzeciw, to brak logiki i konsekwencji w posługiwaniu się językiem przez – jakby nie było – ludzi, dla których posługiwanie się nim jest poniekąd chlebem powszednim i sposobem funkcjonowania zawodowego. Mam na myśli dziennikarzy i publicystów w rodzaju J. Żakowskiego, który w tekście dla Wirtualnej Polski ubolewa, że „drogi państwa, demokracji i prawa rozeszły się”, bo prezydent Duda „pominął rolę prawnych procedur, których respektowanie stanowi istotę demokratycznego państwa prawa”. Chciałbym zwrócić uwagę, że demokracja – zgodnie ze swoją etymologią – to rządy większości. Jeżeli zatem prezydent, wybrany w wyborach powszechnych większością głosów, jest właśnie przedstawicielem większości i jego decyzje spotykają się z aprobatą tejże większości (jak wskazują sondaże, w których nie traci, a wręcz zyskuje na popularności), to jego działania raczej umacniają demokrację, a nie rozmijają się z nią.

Inna sprawa, że demokracja w wielu przypadkach może mieć niewiele wspólnego z prawem i praworządnością, skoro większość może w każdej chwili (wbrew oczywistym faktom) przegłosować, co jest aktualnie zgodne z prawem, a co nie. Jest to więc dowód na to, że zamiast prowadzić jałowe dyskusje na temat TK i „niedemokratycznych” działań Sejmu, może lepiej warto byłoby się pochylić nad nową, prostą Konstytucją, która – jak chce np. W. Cejrowski w najnowszym wywiadzie dla Ncz (nr 50 z 12. grudnia) – w dosłownie kilku artykułach ogarniałaby to, co rzeczywiście potrzebne jest dla normalnego funkcjonowania Państwa Polskiego.

Posługiwanie się przez pana Żakowskiego formułkami w rodzaju: „demokratyczne państwo prawa” świadczy o tym, że w swoim zacietrzewieniu nie dostrzega on wewnętrznej sprzeczności tych słów: państwo prawa to takie, które kieruje się przepisami prawa, a państwo demokratyczne to to, którego organa poprzez głosowanie mogą ustalić dowolną „prawdę”. Jeżeli więc wylewa łzy nad rzekomo bezprawnym postępowaniem prezydenta, to nie może jednocześnie ubolewać nad upadkiem demokracji, która właśnie przez takie działanie się wyraża. Ale nie można wymagać zbyt wiele. Mamy takich pismaków, jakich wychowała sobie prasa, spod której sami wyszli.