Lubię dobre jedzenie i sam dosyć wcześniej nauczyłem się gotować asystując babci. Jako pomocnik na początku. Oskubywałem drób. Kroiłem warzywa na sałatkę ziemniaczaną. Ugniatałem drewnianym tłuczkiem ciasto drożdżowe. A zaczęło się od wielkiej draki z lepieniem pierogów z jagodami. Ze śp. Tatą.

Miałem może wtedy z dziesięć lat. Mama wyjechała do sanatorium, babcia do brata w Niemczech i zostaliśmy z Tatą sami na gospodarstwie.
Było akurat upalne, ale mokre lato. W Polanowskich lasach roiło się od jagód. Poszliśmy więc któregoś dnia na jagody. We trójkę. Tata, siostra i ja.
Ani się spostrzegliśmy jak uzbieraliśmy kilka litrowych słoików.

Gdy wróciliśmy do domu powstał dylemat, co tu robić z taką ilością jagód?

Tata wpadł na pomysł by ulepić pierogi. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Tata wziął z półki książkę kucharską i znalazł przepis.
Najpierw zrobienie ciasta.
Kiepsko nam to szło bo ciasto się lepiło do rąk, bo tak je rozrabialiśmy, ale w końcu się udało. Lepiej nam poszło z wałkowaniem na drewnianej stolnicy pamiętającej jeszcze czasy prababci. Wyszło cieniutkie.

Potem wierzchem szklanki wykroiliśmy z ciasta krążki, na które położyliśmy po stołowej łyżce jagód. Tata je sklejał bo miał palce sprawniejsze ode mnie.

Wyszło bodajże ze sto.
Tata znalazł duży garnek i wrzucił wszystkie do gotującej wody. Przypomnę, było ich sto.
Po krótkim czasie woda w garnku z pierogami zaczęła kipić i się wylewać na fajerki pieca węglowego. Wpadliśmy w popłoch. Co tu robić? Na początku tata odbierał nadmiar wody chochlą, ale to nic nie pomagało. Woda nadal się wylewała.

Uradziliśmy, ze trzeba poszukać większego naczynia i je do niego przelać. Nie mieliśmy większego garnka, ale tata znalazł duże, aluminiowe garnczysko, w którym babcia wygotowywała pościel. Miało coś z pięćdziesiąt litrów pojemności.

Przelaliśmy wodę z pierogami do niego. I…..ulga nareszcie. Pierogi się gotowały na małym ogniu, a potop wrzątku został powstrzymany.

Po zagotowaniu tata durszlakiem je wyławiał z naczynia i kładł nam na talerz. Na koniec polał roztopionym masłem.  Były pyszne choć trochę się rozgotowały.
I to było moje pierwsze kulinarne doświadczenie.

Wtedy zrozumiałem, że fajne jest umieć gotować. Zwłaszcza dla gości lub bliskich. Patrzeć jak ze smakiem się zajadają. Wielka to frajda. Ale, trzeba gotować z sercem, choć umiejętności też się przydają.

Bo w gotowaniu nie tylko chodzi o to by się smacznie najeść, ale też, usiąść razem przy stole. Biesiadując, rozmawiać, śmiać się, wspominać. Czasami, nawet obgadywać znajomych.
Z tych chwil rodzi się więź, która przetrwa trudne chwile.

Na zdjęciu, u sympatycznych gospodarzy w Garni, Armenia.
Foto, Jolanta Styrczula.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl