Mieliśmy serię info o fatalnych danych demograficznych: więcej nas umiera niż się rodzi – Polaków ubywa. Zdaniem medialnych fachowców. Polki nie rodzą, ponieważ są lepiej wykształcone niż rówieśnicy, więc wolą karierę od wiązania się z facetem o niższym statusie. A receptą na demograficzny sukces miałoby być więcej mieszkań oraz masowa imigracja. To dobrze brzmi, bo kto nie chciałby, żeby powstawało więcej mieszkań. A jeśli przyjmiemy imigrantów, będzie nas więcej. Kłopot w tym, że recepty te Zachód stosuje się od dawna, co wcale nie rozwiązuje problemów. Choć wraz z imigrantami jest w Europie więcej ludzi, to się nie przekłada na bilans instytucji wypłacających emerytury i inne świadczenia: wszędzie króluje deficyt.
Bo nie sam fakt zmniejszania się liczby obywateli powinien nas martwić, tylko tego konsekwencje w postaci zapaści systemu emerytalnego oraz spadku ekonomicznej kreatywności. Cóż, nowe pomysły i wynalazki są dziełem ludzi młodych. Jednak największym wyzwaniem będzie zapewnienie bytu ludzi starych, już zawodowo nieaktywnych.
A czemu rodzi się tak mało dzieci? Kultura uporczywie lansuje model życia w pojedynkę, incydentalnie w dwójkę. Niechętna rodzicielstwu otoczka nie pomaga, ale to za mało, żeby narzucić życiowe decyzje tak wielu osobom. Odrzucam slogany o „wygodnictwie” i „egoizmie”. Znacznie więcej tłumaczy odwrócenie perspektywy: urodzenie i wychowanie dziecka wydaje się młodym zadaniem ponad siły.
I ja się im nie dziwię.
System funkcjonujący ‘od zawsze’ załamał się i leży w gruzach. Według afrykańskiego przysłowia, żeby wychować dziecko potrzebna jest cała wioska.
I wszędzie, przez wieki, także w Europie, wokół dziecka działała metaforyczna wioska: nianie i liczna służba, albo duże rodziny złożone z dziadków, babci, ciotek, starszych sióstr, braci i kuzynów, wspomagających się wzajemnie sąsiadek.
Teraz rodzice zostali sami. Nie mają znikąd wsparcia. Kto ich oskarża o egoizm, niech spróbuje zostać z małym dzieckiem przez miesiąc 24 godziny na dobę i wtedy porozmawiamy. To jest trudne do udźwignięcia, nawet jeśli w pobliżu mamy żłobek czy przedszkole.
Bezradni rodzice pomocy szukają w radach specjalistów. A internet sączy w głowy przypadkowy „terapeutyczny” galimatias od czapy. Niedawno rozmawiałam z kilku dyrektorkami szkół podstawowych i przedszkoli publicznych. Biją na alarm, ale nikt tego nie słucha. Jedna trzecia dzieci nie umie żyć. Są szalenie trudne i nieszczęśliwe, bo są kompletnie niewychowane: nie potrafią dostosować się ani do sytuacji, ani do grupy.
Nie umieją ani prosić, ani dziękować, ani przepraszać. Nikt nie nauczył ich takich zachowań, ani takich słów. Zresztą w stosunku do stanu sprzed lat dzieci używają ograniczonego zasobu słów. To rezultat faktu, że rodzice nie mają czasu ani siły ze swoimi dziećmi rozmawiać. Wracają z pracy umęczeni i stawiają dziecko przed laptopem z ‘bajkami’, w których niewiele się mówi, bo liczy się szybka akcja i migotanie obrazków. Niedouczeni i sentymentalni autorzy poradnikowych tekstów utożsamili dyscyplinę z opresją, przemocą i tłumieniem rozwoju. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Przecież dyscyplina nie polega na biciu dziecka pasem, tylko na stworzeniu wokół niego rytmu i porządku życia. Na ustaleniu, co wolno a czego nie wolno. Takie uporządkowanie świata pomaga dorosłym i dzieciom. Tworzy w dziecku poczucie bezpieczeństwa, a to jest bezcenną bazą rozwoju.
Foto: Delon z synem Anthony’m w roku 1966.
Autor: Liliana Sonik
Urodzona 30 sierpnia 1954 r. w Krakowie – polska filolog, wychowanka DA Beczka, po śmierci Stanisława Pyjasa założycielka Studenckiego Komitetu Solidarności, publicystka, dziennikarka, opublikowała w „Tygodniku Powszechnym”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Polskim”, „Głosie Wielkopolskim”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku”. Pracowała w Radio France Internationale i TVP.
Zostaw komentarz