Wraz z powrotem wielkiej nadziei tęczowo-różowego towarzystwa zwanego dla niepoznaki Koalicją Obywatelską (wcześniej PO, ROAD, Unia Demokratyczna, opozycja koncesjonowana, stalinowski beton w czasach Bieruta, Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy) odżyły stare idee.
Pamiętamy prawdziwy obłęd, jaki owładnął starą Europą za sprawą Anhelli Merkel podczas drugiego rządu Donalda Tuska.
Oto Niemcy zaprosiły do ponoć wspólnej Europy dziesiątki tysięcy lekarzy, inżynierów i architektów z najbiedniejszych krajów Afryki.
Rychło okazało się, ile są warci.
Nic dziwnego, że kolejnym pomysłem była relokacja tychże w innych krajach europejskich. Polska, ustami następczyni Tuska, premierzycy Ewy Kopacz ( z d. Lis), deklarowała przyjęcie nawet 70 tysięcy nowo przybyłej kadry.
Niby nic wielkiego w kraju około 38-milionowym, niemniej to trochę więcej, niż liczą sobie mieszkańców Tarnowskie Góry. Albo Mielec czy Pruszków.
Oczywiście nikt nie miał nawet cienia wątpliwości, iż liczba ta miała być tylko początkową. Za chwilę mielibyśmy więcej gości.
Zmiana rządu, dokonana w 2015 roku, uchroniła nas przed losem Szwecji. Czy też Francji, w której zupełnie na serio rozważany jest podział kraju na dwie niezależne republiki, mające własne prawa. Oczywiście w obecnych granicach.
I jeśli już wydawało się, że wraz z odsunięciem PO od władzy mrzonki Merkel o nowych obywatelach, mających zapewnić Niemcom rezerwuar siły roboczej i późniejsza konieczność posprzątania po tych majakach starszej pani przeszły do historii przynajmniej w Polsce, Tusk powrócił.
Ba, POwrócił nawet.
Wraz z nim koncepcja odmłodzenia Polski za sprawą świeżej krwi z Sahelu i targanych wojną domową upadłych państw Azji.
Emerytowany już na szczęście socjolog Janusz A. Majcherek na łamach piątkowej Gazety Wyborczej odgrzewa starą wizję. W tekście zatytułowanym Jak odnowić populację Polski? (tak w wersji papierowej) oraz Jest tylko jedna droga do wzrostu liczby ludności Polski (wersja elektroniczna) były pracownik naukowy Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie kreśli znów tę samą wizję:
Nie ma innej drogi do wzrostu liczby ludności Polski oraz zmiany jej struktury, czyli odmłodzenia społeczeństwa, niż imigracja.
Propagandyści PiS straszyli i nastraszyli Polaków groźbą masowej imigracji, wskazując na państwa zachodnioeuropejskie jako rzekomo zdemolowane i zdegenerowane przez dawnych i niedawnych imigrantów. Ale w ciągu ostatnich kilku dekad przybysze z zagranicy zapewniali tamtejszym krajom wzrost liczby ludności, zwłaszcza w wieku produkcyjnym i reprodukcyjnym, podnosząc witalność i produktywność społeczeństw. Tymczasem populacja Polaków maleje, przede wszystkim zaś zmniejsza się liczba tych zdolnych i gotowych do pracy, co grozi długofalową zapaścią demograficzną i ekonomiczną. Program 500+, mający temu przeciwdziałać, spełniając w zamierzeniu funkcję pronatalistyczną, skończył się klapą. Innego nie ma.
W 1989 r. Hiszpania miała podobną liczbę ludności jak Polska, dzisiaj ma prawie 47 mln mieszkańców i odgrywa znaczącą rolę w Unii Europejskiej jako czwarte pod względem wielkości państwo. Niemcy w momencie zjednoczenia liczyły 80 mln, teraz mają ponad 82 mln ludności. Podobne i jeszcze intensywniejsze procesy zachodziły w większości państw zachodnioeuropejskich, zwłaszcza tych najbogatszych, które dzięki napływowi świeżej siły roboczej stają się jeszcze bogatsze.
Przy czym w żadnym, powtórzmy: żadnym państwie europejskim dzietność kobiet nie sięga 2, nie mówiąc już o 2,1 – koniecznym dla zapewnienia prostej reprodukcji. To demaskuje i dyskwalifikuje lewicowe bajania o możliwości podniesienia dzietności Polek poprzez wzrost wydatków socjalnych na urlopy macierzyńskie i wychowawcze, żłobki, przedszkola, place zabaw dla dzieci, placówki opiekuńcze itd. Skoro żadne państwo europejskie, włącznie z tymi najbogatszymi i najhojniejszymi, nie osiąga dzietności swoich obywatelek zapewniającej odtwarzalność pokoleń, to dlaczego akurat Polki miałyby takimi zachętami i pokusami dać się skłonić do rodzenia większej liczby dzieci?
Obecna dzietność Polek jest porównywalna ze szwajcarską czy austriacką, a większa od tej w Finlandii czy Luksemburgu – najbogatszym państwie europejskim (licząc dochód na głowę mieszkańca). Wysoce prawdopodobne zatem, że nawet podniesienie wszelkich wydatków i bonusów dla ciężarnych, rodzących i wychowujących dzieci Polek nie zwiększy ich dzietności. Jak podaje Eurostat, dzietność w Europie wynosi średnio 1,53 i wzrasta jedynie wśród kobiet urodzonych poza krajem obecnego zamieszkania. Inaczej mówiąc: więcej rodzą jedynie imigrantki. Dla nacjonalistów i zwolenników czystości rasy to może tragedia, dla myślących propaństwowo ważna wskazówka.
Nie ma więc innej drogi do wzrostu liczby ludności Polski oraz zmiany jej struktury, czyli odmłodzenia społeczeństwa, niż imigracja, bo tylko w ten sposób swoje problemy demograficzne rozwiązują inne państwa europejskie – te, które je rozwiązują, bo są wśród nich także pogrążone w demograficznej stagnacji lub zapaści, jak Polska. Poza Portugalią – najbiedniejszym krajem dawnej UE, reszta leży na wschodzie Europy.
https://wyborcza.pl/7,75968,27386252,jest-tylko-jeden-sposob-by-wzrosla-liczba-ludnosci-polski.html
Co to oznacza? Pan profesor Janusz A. Majcherek pisze wprost, że biała ludność Europy kurczy się we wszystkich krajach. Skoro średnio europejka rodzi 1,53 dziecka to liczba ta w żaden sposób nie wystarczy nawet na proste odtworzenie.
Ba, w Austrii, jak wynika z tabeli, dzietność jest niższa niż w Polsce, a mimo to liczba obywateli w ciągu trzech dekad wzrosła o blisko 16%!
My w tym czasie odnotowujemy spadek o circa 1%.
Nie ulega więc wątpliwości, że taka sytuacja była możliwa wyłącznie dzięki emigrantom. Podobnie Niemcy, w których od lat rocznie populacja rasy germańskiej zmniejsza się o wielkość miasta takiego jak Rzeszów, sumarycznie przybyło aż 3,5%.
Emerytowany profesor Majcherek tymczasem aspekt etniczny pomija zupełnie. Dla niego człowiek to tylko statystyczna sztuka.
Państwo w jego ujęciu jest tylko jednostką organizacyjną wszechświatowego społeczeństwa. I gdyby np. w Polsce w województwie mazowieckim i części lubelskiego powstała mała kolonia chińska w liczbie około 40 milionów pewnie cieszyłby się niczym dziecko, że oto Polska stała się tak bardzo ludna. To, że większość tych Polaków mówiła by po chińsku nie miałoby absolutnie żadnego znaczenia.
Takie rozumowanie przeczy jednak wielowiekowym doświadczeniom, które doprowadziły w końcu do ukształtowania się ciągle widocznej tożsamości narodowej.
Czym innym jest tożsamość (etnos) narodowa Niemca, czym innym Polaka, Ukraińca czy nawet Francuza.
Tymczasem utopia, jakiej lewicujący włodarze Unii Europejskiej za wszelką cenę usiłują nadać realne ramy, wymaga utworzenia nowego człowieka.
Ten homo unionemsis powinien właśnie tak postrzegać Państwo, jak emerytowany profesor Majcherek.
Tylko i wyłącznie jako jednostkę organizacyjną większej całości.
Mówiąc krótko i brutalnie – sztuka jest sztuka, jak ongiś zauważył porucznik Arek w kultowym niegdyś filmie Kroll.
Nie neguję procesów historycznych, mogących w przyszłości doprowadzić do zaniku etnosów plemiennych/państwowych.
Ale grupka osób, uważających się za szczególnie światłe i namaszczone własną kasą, postanowiła historię nieco przyspieszyć.
Tu właśnie należy szukać genezy imigracji drugiej dekady XXI wieku.
Po prostu ludzie mieli się wymieszać zupełnie tak, jak farby w jednym naczyniu – żółty, zielony, czerwony, biały, niebieski itd.*
Co prawda w wyniku otrzymana byłaby mniej lub bardziej intensywna szarość, ale za to w całym naczyniu.
Nie wzięto tylko jednego pod uwagę. Otóż napływające grupy nie tylko, że nie pozbyły się własnego etnosu, to jeszcze dokonały prawie cudu – wcześniejsi emigranci, czy też ich dzieci, powróciły do wiary swoich ojców.
Inaczej, niż planowano. Przecież wg widocznych jak na dłoni założeń Kościół, mający zbyt wielkie wpływy zdaniem eurokratów w nowych unijnych krajach, ale i w części starych (Hiszpania, Portugalia, Włochy) miał stanąć do konfrontacji z Islamem. W efekcie obie religie miały zaniknąć.
Pocieszna wiara emerytowanego profesora socjologii, że imigracja pozwala bogatym krajom zachodu dzięki napływowi świeżej siły roboczej stać się jeszcze bogatszymi, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.
Otóż nawet niechętny rządzącej prawicy INN:Poland przyznaje, że zdania co do emigrantów (tych przybyłych po 2013 r.) są w Niemczech podzielone. Co prawda więcej niż połowa Niemców uważa, że system dobrze sobie radzi z uchodźcami, niemniej aż 40% jest przeciwnego zdania.
Jeśli zaś chodzi o pracę to wg danych niemieckiego Instytutu Badań nad Rynkiem Pracy i Aktywnością Zawodową pracę zarobkową podjęła tylko połowa. Przy czym pamiętać należy, że pojęciu pracy w tego rodzaju ankietach obejmuje również tę wykonywaną sporadycznie i na czarno.
(powyższe dane za:)
Autor powyższego tekstu, Leszek Sadkowski, kończy go słowami przekreślającymi ostre twierdzenia socjologa o wpływie imigracji na rozwój ekonomiczny np. Niemiec:
Wiadomo też, że integracja nie następuje z dnia na dzień i potrzeba na to sporo czasu. Trudno jednak wskazać inny kraj na świecie, który lepiej by sobie poradził z tym problemem niż Niemcy. Z szerszej analizy Instytutu Badań Ekonomicznych wynika, że są na dobrej drodze, aby sobie poradzić z migracją, co może w tym przypadku zaprocentować w przyszłości.
(op. cit.)
Są na dobrej drodze, co może zaprocentować w przyszłości…
Najwyraźniej nawet zdaniem red. L. Sadkowskiego inwestycja w imigrantów przypomina spekulację na giełdzie. Oczywiście można zarobić, ale ryzyko straty jest równie duże.
Przy czym zysku należy spodziewać się dopiero w kolejnym pokoleniu.
Polska, aczkolwiek należy do jednych z bardziej rozwijających się państw świata, nie posiada aż tyle kapitału, by móc pozwolić sobie na taką spekulację. Szczególnie dlatego, że w odróżnieniu od akcji spółki giełdowej imigranci są ludźmi i w przypadku bessy nie da rady się ich pozbyć.
Czego zresztą próbowano kilka lat temu, gdy Merkelowa forsowała w Unii pomysł o relokacji imigrantów wcześniej do tejże Unii przez nią zaproszonych.
Czy naukowa wypowiedź emerytowanego socjologa stanowi sygnał, że Niemcy nie zrezygnowały z tego zamierzenia?
Jeśli tak, to łatwo wyobrazić sobie kolejny scenariusz, układany w Brukseli dla Polski.
Tusk powinien wysadzić w powietrze rząd Zjednoczonej Prawicy, sięgnąć po władzę, a wtedy obietnice Ewy Kopacz ( z d. Lis) przestaną być obietnicami.
A będące na powrót w rękach PO media narodowe unisono z TVN i Gazetą Wyborczą będą wychwalały Polskę, że oto dołączyła do grona najbogatszych państw UE i dzięki napływowi świeżej siły roboczej stanie się jeszcze bogatsza.
.
1.08 2021
____________________________
* Ktoś, kto zna historię Unii Europejskiej, nie powinien być tym zdziwiony. Oto uznawany za jednego z ojców Zjednoczonej Europy Richard Coudenhove-Kalergi (1894-1972) pisał:
Człowiek przyszłości będzie rasy mieszanej. Dzisiejsze rasy i klasy będą stopniowo znikać ze względu na eliminację przestrzeni, czasu i uprzedzeń. Eurazjatycko-negroidalna rasa przyszłości, podobna z wyglądu do starożytnych Egipcjan, zastąpi różnorodność narodów i różnorodność jednostek.
(…)
Wszystko co ludzie wszędzie mają zrobić, to ograniczać wskaźnik urodzeń i promować małżeństwa mieszane (między różnymi rasami), to ma na celu stworzenie jednej rasy na świecie, która będzie kierowana przez władzę centralną.
Zostaw komentarz