Oberwałam strasznie – z prawa i z lewa. Tym razem już nie było podziałów politycznych. Moi znajomi rozmaitych opcji zgodzili się, że Djokovic jest podły, podstępny i chytry, a Australia ma świetą rację nie dopuszczając takiej zgnilizny moralnej do kortów Australian Open. Bo dura lex sed lex.
Oczywiscie jako człowiek przyznaje całkowitą rację i Jackowi Krajewskiemu i Bożence Schomas i Joli Jurkiewicz Tarnowskiej i Małgosi Łankiewicz i zapewne cierpiącej razem ze mną, ale jednak uczciwej i szanującej zasady fair play byłej tenisistce Zosi Bojanowskiej Frydrysiak. I wszystkim znajomym, którzy postanowili nie wylewać na moja głowę zimnej wody, choć nie nie zgadzali się z kibolostwem Joli M.
No to dziś napiszę już na wesoło o kibolostwie właśnie. Tejze Joli M. Kiedy miałam lat 13 i spędzałam wakacje w Długosiodle, dostałam depesze od papy „Mam bilety na mecz…”. Już nie wiem: Polska – NRF czy Polska – USA. No, jakiś bardzo międzynarodowy i bardzo ważny. Lekkoatletyczny.
Trzynastolatka pokonała 5 kilometrów przez las do stacji. Dojechała do Wyszkowa, przeprawiła się (mostu nie było) promem przez Bug do Rybienka i z Rybienka pociągem przepełnionym ponad granice możliwości dojechała do Warszawy, skąd już tramwajami dostała się do oczekującego ja z biletami Taty.
Poszliśmy na mecz. A z meczu oboje na pogotowie. Ojciec miał zerwaną jedna strunę głosową, a inne ponadrywane i nawet nie charczał. Pełny bezgłos. Ja miałam śliniankę wielką jak dynia, bo kamień utknął mi od wrzeszczenia i ślinotoku w przewodzie.
Przez dwa tygodnie ojciec był niemową, a ja leżałam z gorączką i gorącymi kompresami pod brodą i gorącą szałwią w buzi w nadziei, że uda się uniknąć wycinania ślinianki.
„Żeby coś podobnego…” dziwowali się lekarze i znajomi. No i mama, która usiłowała wyperswadować mężowi zarażanie córeczki takim wariactwem.
Mijały lata, a ja dostawałam amoku podczas Wyścigu Pokoju, walk bokserskich (Boże), kiedy Pietrzykowski nokautował przeiwnika, ja -przy radiu – padałam w ramiona ojca, a on mnie, nastolatkę, podrzucał do sufitu, dziwiać się potem, że nie występuję na Olimpiadzie w rwaniu i podrzutach. Mama nadal interwaniowała. Bez skutku.
Kiedy kolega ze studiów próbował mnie wyswatać ze swoim kuzynem (obecny Fizyk) zaprezentował moją kandydature w samych jansych barwach:: cnotliwa do obrzydzenia, białe kołnierzyki u bluzeczki, spódniczki za kolana (żadne mini!), ręce w małdrzyk, okulary na nosie, wszystkie kolokwia i egzaminy zdawane w I terminie, pilna, notatki w brulionie tak czyściutkim, że można zjeść zamiast kanapki, punktualna itd. Jednym slowem – jak pisywał kuzyn Fizyka – „Święta z kałamarzem”.
Tak też zostałam potem zaprezentowana rodzinie Fizyka: granatowa plisowana spódniczka, ów biały kołnierzyk, umiejetność posługiwania się sztućcami, praca społeczna z dziećmi osieroconymi i upośledzonymi, zamiar doktoryzowania się z pedagogiki i prawa. No – dziw i cudo natury.
Fizyk znalazł (czy znaleziono mu ideał). No i po pół roku znajomości Fizyk poszedł z ideałem na mecz na stadion Legii. Sam zachowywał się zgodnie ze swoim usposobieniem. Kilka razy odchrzaknął aprobująco, kilka razy z zawodem, poklaskał, jeśli była ku temu okazja, chyba raz nawet gwizdnął, ale od razu się zawstydził okazywania aż tak nadmiernych i gwałtownych emocji.
Więc ideał natychmiast zbratał się z siedzącymi z boku, tyłu i przodu kibicami. Dostałam od nich zgniłe jabłka, którymi waliliśmy w sędziego kalosza (wtedy jeszcze nie rzucano butelkami ani petardami), wrzeszczeliśmy jak opętni, skakaliśmy w góre lub waliliśmy pięściami w ławki (ja za słabo aby je rozwalić, ale z żądzą rozwalenia). A po meczu ściskaliśmy się, całowaliśmy, a potem rozhuśtaliśmy autobus, którym jechaliśmy. Jednym slowem – chuligaństwo stadionowe. Fizyk patrzył okrągłymi oczyma i nie wiedział – żenić się z taką kibolką, czy darować sobie jej inne zalety i wiać, gdzie pieprz rośnie. Na szczęście wzięto go do wojska i miał czas na rozmyślania.
Od 56 lat towarzyszy mi ( bo przysięgał być ze mną na dobre i złe) w moim wariowaniu jako kibica. Nie ma dla mnie żadnych kryteriów sprawiedliwości itd. Ma wygrać N A S Z, Koniec kropka. Inaczej gotowa jestem zamordować sędziego i przeciwników N A S Z E G O.
Ponieważ teraz oglądam w telewizorze więc szans na morderstwo nie mam, ale obrażam się na sędziów co chwila i awanturuje się tak, że Fizyk nie wie jak sobie z furiatką można by poradzić.
Kiedy były mistrzostwa świata w siatkówce dostałam tak wysokiego cisnienia i tętna (160 na minute) więc musiał zatelefonować do naszego ukochanego doktora – sąsiada. Ukochany doktor sąsiad westchnął i poradzil, aby jednak wezwać pogotowie, bo u osoby, która ma w historii napadowe migotania przedsionków itd….
Przyjechała karteka. Zrobili wywiad. Nie tylko co do stanu mojego zdrowia, ale i przebiegu meczu. Jeden z sanitariuszy też najwyraźniej miał wzrost ciśnienia i tętna po tej mojej relacji. Do szpitala mnie nie wzięli. Zrobili zastrzyk z relanium, położyli lód na sercu, odłączyli mnie od telewizora, nawet elektrokardiogram wykonali. Nakazali wypić duszkiem butelkę waleriany i posłuchać walczyków Straussa lub Mieczysława Fogga. Jakby po godzinie się nie zlepszyło, to wezmą na oIOM. Ale się zlepszyło, bo nasi wygrali. Tętno się umiarowiło, ciśnienie spadło do niskiego poziomu, furiatka wzięła się za gotowanie i pieczenie ciasta „z dziurką”. Czyli pełna norma.
No i teraz sami – tak pełni dobrej woli i mający tyle rzeczowych argumentów – widzicie, drodzy znajomi, jak się rozmawia z osobą opętaną w okresie, kiedy ją „nachodzi”. Nic się nie da zrobić. Rozum wtedy nie działa. Rozum jest daleko od osoby. W osobie szaleją jedynie namiętności.
Pozdrawiam moich poważnych, etycznych i pełnych słusznych (jedynie słusznych) racj znajomych, przepraszam, że ich zdenerwowałam, a niektórych (Jacek Krajewski) chyba nawet obrugałam. Jeśli chodzi o sport, to albo mi przytaknijcie, albo przemilczcie, co zresztą wiele osób dotychczas konsekwentnie robilo.
Na tym wykładzie o różnych obliczach szaleństwa – kończę dzisiejszy wpis. Następny będzie już serio. I prawdziwy. I niezwykły. O wielkim cudzie, jakigo byłam swiadkiem. I nadal jestem.
Fot. Ilustracyjne zamieszczo na zasadzie cytatu zgodnie prawem prasowym. Autor zdjęcia: KAI PFAFFENBACH/REUTERS
Autor: Jolanta Makowska
Absolwentka socjologii UW, doktorantka Instytutu Pedagogiki, dziennikarka i publicystka m.in. Twojego Dziecka, „Przegladu Katolickiego”, „Przegladu Tygodniowego”, „Listu do pani”, redaktorka „Wiadomości o Senacie”, autorka książek dla dzieci, ksiażek wspomnieniowych, varsawianów oraz wielu powieści obyczajowych.
Zostaw komentarz