Karol Nawrocki został wybrany Prezydentem Rzeczpospolitej, ponieważ Polacy dostrzegli w nim nie produkt medialny, lecz człowieka. Człowieka, który nie przeprasza za to, kim jest i skąd pochodzi. Człowieka, który nie musi zakładać masek ani dorabiać sobie legendy – bo już ją ma: zbudowaną z życia, doświadczenia i wierności. Właściciele i łże-elity III RP dostrzegli w nim potężne zagrożenie dla ich szemranych interesów – dlatego próbowali zniszczyć jego i jego rodzinę przy pomocy charakterystycznego im przemysłu nienawiści i pogardy. I właśnie dlatego wygrał pierwszą rundę.
Dziś, gdy lewicowo-liberalne media i urzędnicze elity próbują go oswoić, uformować, „ucywilizować” – musi pamiętać jedno: jeśli nie będą cię szanować, jeśli nie będą się ciebie bali, będą się z ciebie śmiali. Tak uczył ojciec Michała Wołodyjowskiego – i to nic nie straciło na aktualności. Polityk, który tłumaczy się ze swoich przekonań, który próbuje rozgrywać swoją rolę według cudzych reguł, kończy rozpięty między oczekiwaniami wyborców a sympatią liberalnych mediów i salonów. I przegrywa. Na każdym polu.
Karol Nawrocki ulepiony jest z innej gliny. Dlatego porównania do równie twardego J.D. Vance’a mają duży potencjał. Obaj mogliby napisać własne „Elegie dla bidoków” – z jednym zastrzeżeniem: ich celem nie może być i nie jest sentymentalne rozliczanie się z przeszłością. Nie – tu pisze się historia. Zarówno Nawrocki, jak i Vance to politycy ze środowiska i z pokolenia, które nie musi tłumaczyć się z wiary, z miłości do Ojczyzny, z tożsamości. To gatunek ludzi, którzy nie zamierzają przepraszać za to, że są patriotami, katolikami, narodowymi konserwatystami. Nie szukają akceptacji – szukają zwycięstwa.
I właśnie w tym duchu powinien dziś wybrzmieć głos prezydenta Nawrockiego – nie tylko do Polaków, ale i do Europy. Bo warto pamiętać, że europejskie pseudoelity wciąż pozostają w szoku po przemówieniu J.D. Vance’a na konferencji bezpieczeństwa w Monachium, który wprost przypomniał Staremu Kontynentowi, że cywilizacja pozbawiona wartości nie zasługuje na obronę. A wręcz sama ją uniemożliwia dokonując spektakularnego aktu autodestrukcji. Z właściwym swojej nacji zdrowym rozsądkiem Vance pokazał, że Ameryka wydaje miliardy dolarów na bezpieczeństwo Europy, która tymczasem podcina własne korzenie – depcząc wolność słowa, sumienia i religii, ulegając ideologicznemu szaleństwu woke i neomarksistowskim inżynieriom społecznym.
I padło pytanie, które nie jest czysto retoryczne: dlaczego Amerykanie mają bronić Europy, która sama wyrzekła się swojej tożsamości? Jeśli Europa nie wie już, kim jest – przestaje być warta ofiary. I nie powiedzieli tego żadni ekstremiści. Powiedział to przyszły lider wolnego świata. I czy komuś się to podoba, czy nie – nie sposób odmówić tej argumentacji wagi i siły przekonywania.
Właśnie dlatego Karol Nawrocki powinien sformułować własny, komplementarny komunikat – skierowany do Polaków, Europejczyków i naszych przyjaciół w Ameryce. Przesłanie, które będzie odpowiedzią na apel Vance’a, będący de facto konsekwencją pytania św. Jana Pawła II – „Europo, co zrobiłaś ze swoimi korzeniami?”. Częścią tego adresu powinno być przedstawienie konkretnej realizacji wezwania Papieża Polaka, wygłoszonego w Sejmie: „Europo, otwórz drzwi Chrystusowi”. Nie w postaci kulturowych deklaracji czy nędzy historycyzmu, lecz jako konkretny program pokazujący, jak implementując tu i teraz zasady Ewangelii, rozwijać nasze tysiącletnie dziedzictwo w epoce cyfrowej. Podejmując odpowiedzialność za tę spuściznę, powinien przypomnieć, że istnieje jeszcze miejsce w Europie, gdzie wartości nie są powodem do wstydu, lecz do dumy. Że są jeszcze narody, które nie chcą się tłumaczyć ze swojego istnienia i swojej tożsamości. Że jest Polska – i że Polska nie tylko się nie poddała, ale podnosi sztandar wolności, przy którym mogą stanąć kolejne suwerenne narody.
To kwestia interesu narodowego. Interesu cywilizacyjnego. A w tym interesie leży jedno: wierność własnym korzeniom.
Jeśli dojdzie do obalenia proniemieckiego rządu Tuska, jeśli uda się zbudować propolski rząd, a prezydent Nawrocki będzie siłą rzeczy patronem takiego obozu – otworzy się olbrzymia szansa na co najmniej dekadę realnej, głębokiej współpracy z konserwatywną Ameryką. I tutaj pojawia się kolejna kluczowa kwestia. Trump? Oczywiście – postać centralna. Ale jego aktualna kadencja, ze względu na konstytucyjne ograniczenia, będzie ostatnią. Naturalnym kontynuatorem jego dziedzictwa jest J.D. Vance. Dlatego już teraz trzeba budować relację także z wiceprezydentem USA. To szansa, by sojusz transatlantycki – oparty na wartościach i interesach narodowych, a nie na poklepywaniu się po plecach – zaistniał jako trwała oś, wokół której mogą jednoczyć się inne państwa Starego Kontynentu.
Ale to pociąga za sobą konkretne wyzwania: prezydent Nawrocki musi otaczać się ludźmi, którzy będą jego tarczą i jego mieczem. Nie psychoterapeutami czy wyłącznie specjalistami od wizerunku bez treści. Tym bardziej nie doradcami od „łagodzenia przekazu”. Potrzebuje ludzi, którzy pójdą z nim w ogień, gdy przyjdzie bronić słusznej sprawy. Bo za nami dopiero pierwsza runda, walka dopiero się zaczyna.
Zdefiniowanie polskiego interesu, opracowanie strategii jego realizacji i rozumne zakomunikowanie tego naszym amerykańskim partnerom – zaczyna wreszcie nabierać konkretnego kształtu. W tej zmianie paradygmatu politycznego znaczenie mają także symbole. Często większe niż abstrakcyjne pojęcia. Nawet drobne, ale znaczące: odwołania religijne, których nie trzeba się wstydzić – cytaty z Biblii nie jako kulturowe ozdobniki, lecz jako Słowo Boże, żywe i skuteczne, ostrzejsze niż miecz obosieczny, zdolne przeniknąć aż do rozdzielenia duszy i ducha. Albo proste: „Niech Bóg błogosławi Polskę” – wypowiedziane publicznie i bez skrępowania. W dzisiejszych realiach politycznych to nie tylko gest odwagi – to jasny komunikat, że nadchodzi nowe.
Bo polska scena polityczna, nawet ta określająca się jako narodowa i konserwatywna, przez lata przeszła – mówiąc językiem Marksa – „chrzest” w Feuerbachu. Została zatruta wyliniałą już dziś areligijnością, lękiem przed transcendencją, podejrzliwością wobec wiary przeżywanej w sposób autentyczny i spójny. Traktuje chrześcijaństwo jak rekwizyt, a nie fundament. Tymczasem dla Karola Nawrockiego to nie jest fasada – to kręgosłup i korzeń.
Aby wypełnić to, do czego został przez Naród wyznaczony, nie może się wycofać. Nie może się wyciszyć, ugrzecznić, wtopić w pałacową rutynę. Polska nie wybrała prezydenta po to, by był grzeczny. Wybrała go, by był silny. Fizycznie. Moralnie. Duchowo.
To będzie prezydentura prowadzona pod presją, pod ogniem, pod ciągłym ostrzałem – ale jeśli pozostanie wierny, zapisze się w historii jako ten, który zbudował siłę i dobrobyt Polski na miarę epoki postjałtańskiej. Bo nie dał się kupić. Nie dał się złamać. I nie dał się zastraszyć ani zmusić do milczenia, gdy należało mówić i działać. Historię tworzą ludzie, którzy realizują – lub nie – plany Bożej Opatrzności. A ich postawy i decyzje mają konsekwencje. W przypadku głowy państwa – dla nas wszystkich.
Autor: Marcin Romanowski Polski prawnik, polityk i urzędnik państwowy, doktor nauk prawnych, w latach 2019–2023 podsekretarz stanu, a w 2023 sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, poseł na Sejm X kadencji. Od stycznia 2024 zastępca przedstawiciela Sejmu RP w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy.
Zostaw komentarz