W odpowiedzi na ostrą krytykę prezydenta Donalda Trumpa, kanclerz Olaf Scholz otrzymał niezłą lekcję od sekretarz prasowej Białego Domu, Caroline Leavitt. Scholz, sfrustrowany brakiem zaproszenia do stołu negocjacyjnego dotyczącego Ukrainy, postanowił publicznie wyrazić swoje niezadowolenie. Reakcja Waszyngtonu była jednoznaczna i brutalna – Leavitt wprost powiedziała, by Niemcy „uważali na słowa”, a jedyne miejsce, na które mogą liczyć w tej sprawie, to „ława oskarżonych”.

Panie Scholz, coś panu się pomieszało. To, że Niemcy od lat próbują rozpychać się łokciami w Europie, nie robi wrażenia na Waszyngtonie. Dobre czasy Niemiec minęły. Będąc światowym liderem, USA nie mają czasu ani ochoty słuchać jęków kanclerzy z Berlina. Przypomnienie, które tak bardzo oburzyło Scholza, jest bolesne, ale konieczne: Niemcy nie są już tymi, którzy rozdają karty na kontynencie. Wasza rola na międzynarodowej scenie właśnie zmalała, a zamiast niepotrzebnie szczekać, lepiej będzie milczeć – by uniknąć większego upokorzenia. Amerykanie właśnie pokazali Niemcom ich prawdziwe miejsce w szeregu.

Sytuacja w Europie pokazuje pełnię hipokryzji i absurdu. Elity płaczą w Monachium, a cała Europa dostaje zimny prysznic od J.D. Vance’a, który nie pozostawił złudzeń: największym zagrożeniem dla Europy nie są Rosja ani Chiny, ale sami Europejczycy. Lata finansowania reżimu Putina i propagowania lewicowych ideologii nie tylko osłabiły naszą obronność, ale również zniszczyły wszelką wiarygodność na międzynarodowej arenie. I zamiast wziąć odpowiedzialność za swoje błędy, europejskie elity płaczą nad swoją własną niemocą i ignorancją. To nie tylko komedia, to tragikomedie, które miały swoje konsekwencje.

Wasza era, panowie i panie z Europy, dobiegła końca. Próby przywrócenia starej dominacji i rozpychania się na arenie międzynarodowej zakończyły się fiaskiem. Czas na refleksję, ale nie ma już czasu na naprawę. Zamiast rozpaczać, lepiej spojrzeć w lustro i zastanowić się, gdzie poszły nasze pieniądze i zasoby.