Wracamy do powieści przyszpitalnych
—
Noga pokontrolna. W przychodni urazowo-ortopedycznej.
– Jak noga? – zapytał lekarz nie nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego.
– Jako tako, zrosła się, chodzi, ale po schodach trudniej. Mięsień czasem nie daje rady. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Pan pokaże drugą nogę – rozkazał lekarz – no tak, wygląda podobnie, więc temat jest zamknięty. Uroczyście informuję pana, że leczenie jest zakończone.
– Jak to zakończone, a rehabilitacja, masaże, ćwiczenia, baseny – to mi się nie należy? Przecież ten zerwany mięsień jest nadal niewydolny – zapytałem tym razem asertywnie, nie jak ostatnio jak wyszedłem z gabinetu ciesząc się, ze nie zostałem pobity.
– Mogę wypisać skierowanie, ale tam są wielkie kolejki. Bardzo duże, większość nie dożywa do pierwszych zabiegów, a nawet jak dożywa, to z nich rezygnują, bo starość robi swoje. Rehabilitacja ma sens – wie pan – tylko wtedy gdy podejmowana jest zaraz po operacji i zrośnięciu się rany. Taka po długim czasie nie ma sensu, dlatego jej panu nie zaproponowałem.
– Tu mam skierowanie na rehabilitację – powiedziałem do recepcjonistki. – Gdzie mam się zarejestrować na zabiegi? – zapytałem.
– Pan idzie jakby pan wychodził ze szpitala, i wejdzie w ostatnie drzwi. Tam się rejestruje. Ale to bez sensu, bo tam się czeka kilka lat na pierwszy zabieg. – powiedziała beznamiętnie recepcjonistka. – Przed wejściem warto się trzy razy obrócić wokół własnej osi i powiedzieć „osioł”. To podobno przyspiesza temat rehabilitacji. Tak ludzie mówią – powiedziała recepcjonistka.
– A jak się nazywa to miejsce, ta przychodnia znaczy – dopytałem na wypadek gdybym zgubił drogę.
– Sęk w tym, że ona nie ma nazwy, mówimy na nią A6 od numeru wejścia, ale oni nie chcą być nazwani. Oni bronią się przed pacjentami rękoma i nogami. Wolą pracować bez pacjentów. Mówią, że dyżury lekarskie bez pacjentów są najlepsze. Bo można się wyspać i czasem lekko znieczulić.
Wyszedłem z budynku głównego, wiał silny wiatr, tak jakby miał mnie zniechęcić do rejestracji. Wokół wejścia do szpitala walało się wiele jednorazowych maseczek na usta i nos. Czarny kruk grzebał grubo w przyszpitalnym koszu na śmieci wyrzucając z niego kolejne partie śmieci. Przed wejściem do A6 stała karetka na sygnale świetlnym.
– Jesteś pan – krzyknął z oddali pielęgniarz. – Pamiętasz mnie pan – zapytał? – Opisałeś mnie pan w dwóch opowieściach. Mnie i brata. Trochę krzywo co prawda, ale jak to ludzie mawiają nie liczy się jak, ważne, żeby o tobie mówili. I mówili. Siostra dyżurna drukowała te pana opowieści z internetu i roznosiła po salach. Po dwa złote za sztukę. Wszyscy czytali.
– Pan nadal tak bardziej wieczorową porą pracujesz? – zapytałem z ciekawości.
– Wyjątkowo jestem za dnia dzisiaj i cieszę się, że pana spotkałem. Może w czymś pomóc? – zapytał.
– Owszem, mam skierowanie na rehabilitację, najbliższy termin za 3 lata. Ja nawet nie wiem, czy go dożyję, to jakaś kpina. Chciałbym to jakoś przyspieszyć. Da się?
– Co się ma nie dać – odpowiedział człowiek w zakrwawionym fartuchu – musi się dać. Profesor zwyczajny nie może chodzić krzywo jak jakiś pingwin. Profesorze – już moja w tym głowa, aby pana szybko postawili na równe nogi. Obiecuję – powiedział pielęgniarz.
– Nie chciałbym nadużywać pańskiej życzliwości, chcę być potraktowany po prostu po ludzku, to mi wystarczy w zupełności – odpowiedziałem.
– Panie profesorze – pielęgniarz w zakrwawionym fartuchu chwycił mnie energicznie za kołnierz – tak się sprawy nie załatwia. Tu nie ma normalnej ścieżki. Tu albo ma się znajomości, albo się umiera. Wybieraj pan. Mnie pan znasz, więc masz znajomości. Korzystasz pan czy nie? – zapytał pielęgniarz.
– Korzystam, bo zależy mi na tym by chodzić w miarę prosto i szybko. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy z tego, ile kilometrów inni profesorowie przeszli gdy ja byłem unieruchomiony. O ile mnie wyprzedzili! Niektórzy nawet biegli gdy dowiedzieli się, że mogą mnie prześcignąć. Nienawidzę tego środowiska. Jest ono pełne zgnuśniałych i zawistnych osobników.
– Kładź się pan na to łóżko na kółkach. Pojedziemy na VI piętro. Obleję pana krwią z poprzednich pacjentów i robimy wjazd na oddział z pominięciem SOR-u. Siedzi tam teraz na dyżurce ten lekarz, który pana nie lubi. Mówił nam o tym otwarcie. Profesorek z Warszawy – krzyczał, jak z Warszawy to niech się leczy w stolicy, nie u mnie na oddziale.
– Musisz pan mnie oblewać cudzą krwią? – zapytałem.
– Niestety tak, mam w tym względzie doświadczenie. Zbieram krew do naczyń, którymi dysponują, jak widzę, że i tak by się bez sensu wylała na podłogę. A potem używam jej dla takich chytrych akcji. Oblewam pana krwią i jedziemy na ostry dyżur. Tam pana potną i posklejają jak trzeba. Będziesz pan zadowolony.
– Moment. Moment, ja już byłem cięty i zszywany, ja teraz potrzebuję tylko rehabilitacji. Ćwiczenia, masaże, laser, basen. – odrzekłem przerażony.
– Aaaa, to źle pana zrozumiałem i niepotrzebnie oblałem cudzą krwią, ale to się zaraz wywabi sodą, niech pan tylko poczeka chwilę.
Pielęgniarz faktycznie oczyścił mnie z cudzej krwi mającej być przepustką do sali operacyjnej. Zaraz po tym położył się obok mnie na łóżku, twierdząc, że ma napady przedcukrzycowe i musi się 20 minut zdrzemnąć. Nie protestowałem, choć leżący obok mnie na łóżku szpitalnym pielęgniarz w zakrwawionym fartuchu budził zdziwienie przechodniów, zmierzających do windy. A że staliśmy zaraz obok wind, a one ociągały się z zabieraniem podróżnych, czułem na sobie niepokojący wzrok dziesiątek przypadkowych osób.
– Budź się pan, nie możemy tak razem leżeć bez końca – powiedziałem głośno i stanowczo. – Ludzie robią nam zdjęcia, i to wszystko idzie w internety. – Wieź mnie pan wreszcie na rehabilitację.
– OK, OK, już tam jedziemy – powiedział przebudzony pielęgniarz. Problem w tym, że nie mamy teraz wolnych terminów. Wszyscy masażyści są do grudnia zajęci. Ale mamy pana Darka, w rezerwie tak jakby.
– Pana Darka – zapytałem – a kimże on jest?
– To człowiek dyrektora, mieszka na poziomie -2, czyli w najniższej piwnicy. Tam pali papierosy, spożywa spirytus i bije ludzi.
– Ja to bije ludzi? – zdziwiłem się.
– Pan Darek bije tych, którzy zdaniem dyrektora nie nadają się do pracy w szpitalu. Ale nie tak, że od razu z liścia czy w brzuch, najpierw pan Darek opowiada o tym, jak to ważną rzeczą jest, aby zgadzać się ze wszystkim z panem dyrektorem. Pan Darek to taka nasza jednoosobowa komisja dyscyplinarna. Po co zatrudniać trzy osoby, jak on sobie sam doskonale radzi.
– I mnie też ma pobić? – zapytałem.
– Nie, nie. Powiem mu, żeby pana rozmasował używając tej samej energii i siły, jaką na co dzień używa do bicia przeciwników naszego pana dyrektora. I on wtedy panu te nogę jak trzeba rozmasuje.
– Ale to jest w ogóle legalne, że dyrektor zatrudnia gościa do bicia swoich przeciwników? – zapytałem naiwnie.
– Oczywiście, że nie, a dlaczego siedzi na -2 poziomie i nie wychodzi ze szpitala? Pan Darek jednak w głębi serca jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Kocha gryzonie i koty, kiedyś hodował szopa-pracza. Ale go ostatecznie zjadł, bo się pokłócili.
Pan Darek podszedł do łózka na kółkach, na którym leżałem i wykonał serię masaży. Faktycznie pomogły, co mogę powiedzieć z lekkim zdumieniem. Potem wspólnie piliśmy wódkę, bez zakąszania, bo ono jest tylko dla słabych, i wspominaliśmy stare dobre czasy, w których byliśmy młodzi. Później przyszły młode pielęgniarki, wystawiając na próbę nasze postanowienia nieobcowania z kobietami w przekonaniu, że w dłuższej perspektywie to zawsze prowadzi do jakichś kłopotów. Dlatego też całowaliśmy ich policzki, dłonie i okolice pępka z niewielką czułością, tak aby pozbyć się ich w możliwie krótkim czasie i móc powrócić do konsumpcji wódki.
Zostaw komentarz