Gosi, Mirce i Andrzejowi

W jakże szczęśliwych czasach przyszło nam żyć! Znów, niczym w „złotym wieku” pośród nas żyją bogowie!

Pierwszy zaczął nazywać po imieniu to, co dzieje się w łonie trzeciej władzy w Polsce Janusz Wojciechowski. W swoim nieistniejącym już niestety blogu pisał o syndromie boga, jaki to trapi przeważającą część środowiska sędziowskiego.

Skąd to się wzięło?

Dzisiejszym absolwentom uniwersyteckich wydziałów prawa trudno w to zapewne uwierzyć, ale jeszcze w latach 1980-tych nabór na aplikację prokuratorską i (lub) sędziowską, często obywał się bez egzaminów wstępnych. Naprzemiennie. Jeśli w danym roku brakowało więcej sędziów niż prokuratorów dostęp na aplikację sędziowską był bez egzaminów. Jeśli zaś brakowało bardziej prokuratorów – odwrotnie. Po nominacji wystarczyło 5 lat pracy w zawodzie i można było uzyskać uprawnienia do założenia własnej kancelarii radcowskiej czy nawet adwokackiej.

Oczywiście miało to wpływ na poziom kadr sędziowskich i prokuratorskich, lecz i na to komuna miała sposób.

Żeby maksymalnie ujednolicić orzecznictwo w PRL Sąd Najwyższy na mocy ustawy z dnia 15 lutego 1962 roku o Sądzie Najwyższym (co powtórzono w kolejnej ustawie z 20 września 1984 r.) wydawał wytyczne, początkowo zwane wytycznymi wymiaru sprawiedliwości, a następnie wytycznymi wymiaru sprawiedliwości i praktyki sądowej. Wytyczne te były uchwalane przez SN w składzie całej izby, połączonych izb, a nawet pełnego składu.

Z wnioskiem o uchwałę wystąpić mógł pierwszy prezes SN, minister sprawiedliwości lub prokurator generalny. Wytyczne były publikowane w Monitorze Polskim i wiązał wszystkie sądy na terenie PRL.

Aż przyszedł rok 1989, i SN stracił te uprawnienia.

Nagle ludzie, przywykli do ręcznego sterowania przez najwyższą instancję (ziemską) stali się samodzielni. Zamiast czytać „gotowca” musieli sami ustalać znaczenie ustawy. Jej denotację.

Jak mieli czynić to ludzie, którzy stosunkowo nie tak dawno przeszli przez studia metodą paznokciową* a potem nikt nie wymagał od nich samodzielnego myślenia?

Nic dziwnego, że Janusz Wojciechowski, z autopsji znający wymiar sprawiedliwości PRL, mówił:

Pracę sędziego zaczynałem w PRL i – pomijając sprawy polityczne – takiej nieznośnej lekkości orzekania w tak poważnych sprawach nie pamiętam.

Bo trzeba sobie jasno powiedzieć – nie wszyscy sędziowie okresu „nocy jaruzelskiej” byli zaprzedani reżimowi. Tak naprawdę gros sędziów, szczególnie tych trafiających do zawodu po 1984 roku, nie zetknął się ze sprawami dotyczącymi opozycji. Raz, byli za młodzi, dwa, niepewni, jako że otarli się przynajmniej o pierwszą Solidarność i to w tym wieku, w którym idee chłonie się bezkrytycznie.

I, co równie ważne, główni funkcjonariusze systemu zaczynali już żyć w innej epoce, a więc zaszłości reżimowo-komunistyczne nie były im na rękę.

Trzeba jednak pamiętać, że sędziowie (i prokuratorzy), którzy trafili do zawodu przed 1989 rokiem są absolwentami dwóch uniwersytetów – jeden to ten, na którym kończyli prawo. Drugi natomiast to Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu.

Tzw. WUML.

Ideologia, choć nie zawsze przyjmowana autentycznie (cóż, orwellowskie dwójmyślenie w PRL obejmowało wszystkie grupy społeczne) spowodowała poważne zaburzenia etyczne.
Brak wyraźnych zasad moralnych, które stanowią o naszym człowieczeństwie, to jeden z powodów, dla których tak łatwo nastąpiła degrengolada trzeciej władzy.
Relatywizm moralny, który wcześniej przejawiał się np. w oficjalnie deklarowanym ateizmie i potajemnym uczęszczaniu do kościoła, po 1989 roku spotkał się z aprobatą.

Zwyciężyło również „norymberskie” tłumaczenie tych, których zasługi dla umocnienia reżimu Jaruzelskiego były ponadprzeciętne.

Antoni Dudek, historyk IPN:

Ogromnym zaniechaniem rządów po 1989 roku był brak weryfikacji środowiska sędziowskiego i prokuratorskiego. Dziś widzimy tego efekty. Nawet, jeśli dokonała się tam wymiana pokoleniowa, to tylko częściowa, a i tak pewne postawy są dziedziczone. Dziś w korporacji sędziowskiej panuje przekonanie, że skoro komunistyczna władza kazała robić określone rzeczy, sędziowie po prostu wykonywali jej zalecenia i nie ponoszą za to odpowiedzialności.

http://www.se.pl/wiadomosci/opinie/sedziowie-iii-rp-jak-w-prl_135114.html

Dzisiaj widać wyraźnie, jakim błędem było pozostawienie sędziów samych sobie. Żeby, jak stwierdził sędzia Adam Strzembosz, środowisko samo się mogło oczyścić.
Środowisko, pozbawione wyraźnego kośćca moralnego, na dodatek powiązane znajomościami, okazało się niezdolne do zmian wewnętrznych.

Na zewnątrz zaś reprezentowało korporacyjną solidarność, a nawet najlżejsze wzmianki o koniecznej reformie uważało i uważa za zamach na konstytucyjny trójpodział władzy.

Kolejnym czynnikiem, jaki pomagał w degenerowaniu się władzy sądowniczej, było postawienie jej, przynajmniej w pierwszych 10-15 latach tworzenia się III RP, poza krytyką.

Do tej pory przecież tzw. reportaż sądowy w Polsce nie istnieje.

A w dekadzie lat 1990-tych, i na początku 2000-tych często, zbyt często nawet, słyszeliśmy, że wyroków sądowych się nie komentuje.

30-latek nagle stał się panem życia (na szczęście już nie śmierci, choć oszołomów optujących za przywróceniem kary śmierci w RP nie brakuje) obywateli, a na dodatek odpowiadał jedynie przed Bogiem i historią. Na dodatek – anonimowym.

I dlatego, niestety, zwyczajnie mu odbiło.

Dobór do zawodu, który w dekadzie lat 1980-tych był już negatywny (oczywiście zdarzały się wyjątki) dopiero w III RP można uznać za patologiczny.

Nepotyzm widać gołym okiem.

Jeśli jeszcze na początku III RP pilnowano, aby w jednej jednostce nie pracowali razem rodzice i dzieci, to po 2000 roku najwyraźniej nikt już nie przestrzega tej niepisanej reguły. Znany jest mi przypadek, że syn prezes sądu został w tym samym sądzie sędzią, a po kilku latach odszedł z zawodu po to tylko, by założyć kancelarię notarialną.

I zarabiać circa 10-20 razy więcej niż do tej pory.

Takich powiązań rodzinnych jest znacznie więcej. Czasem wystarczy porównać nazwiska występujące w danym okręgu, czy apelacji.

Żony, ojcowie, matki, synowie, córki… Albo zięć. ;)

Jak mocno „trzecia władza” jest przekonana o własnej omnipotencji świadczy sobotnie wystąpienie I Prezes Sądu Najwyższego, Małgorzaty Gersdorf.

– Ja myślę, że wyroków sądowych i boskich się nie komentuje, tylko się wykonuje.

Sądowych i boskich, dokładnie w tej kolejności.

Pani b. radca prawny (do stanu sędziowskiego trafiła dopiero w SN) Gersdorf tak właśnie postrzega porządek naturalny.

Przed Bogiem są… sędziowie.

Zatem im, jak mało komu, przysługuje przydomek boski. Gdyby tak dać pani Gersdorf poprezesować jeszcze jedną kadencję może usłyszelibyśmy o „opatrzności sądowej”? Jak ładnie brzmiałoby to po łacinie – providentiae iudicio. Sąd Najwyższy przy placu Krasińskiego w Warszawie byłby więc Olimpem. W ślad za tym nazwę zmieniłyby inne sądy. I tak cała Polska zostałaby ozdobiona Olimpami Apelacyjnymi, Okręgowymi i Rejonowymi. A także Olimpami zamiejscowymi. ;)

.

Bogowie w togach, werbalni kreatorzy świata…. ;)

11.01 2020

 

________________________________

* metoda paznokciowa – zaznacz odciskiem paznokcia fragment w podręczniku, a potem wykuj go na pamięć. Jak odtworzysz bezbłędnie w 99% przypadków otrzymasz na egzaminie 5. ;)