Zacznę od faktów. Młody mężczyzna w połowie czwartej dekady życia.
Polak.
Bez fizycznych ułomności czy braków. Wykształcony i po wyższej uczelni. Czynny zawodowo, nie unika pracy.
Z urody ..nie mój typ mężczyzny, ale nie wątpię, że może się komuś podobać. Nie oceniam, bo na pacjentów patrzę inaczej niż na kogoś z ulicy.
Historia leczenia ma swoje lata i nie skończy się szybko. Mam obawy, że kiedyś nadejdzie większy kryzys, bo jego smutek ciągle się sączy, kumuluje, skapuje do czary i zacznie kiedyś przelewać..
Czuję przy nim pewną bezradność i bezsilność, choć jako psychiatra mogłabym odtrąbić sukces. Ma całkiem znośny dla siebie nastrój, nie dręczą go lęki, natręctwa są mniej dokuczliwe, dobrze sypia itd.
Da się żyć. Nie jest źle.
Ale ja nie czuję satysfakcji.
Owszem, potrzebna jestem z tym swoim leczeniem, pomagam, ale mnie w głowie od dawna siedzi myśl, że w tym wszystkim jest jakiś absurd, pomyłka, a nawet rodzaj błędu.
Problem bowiem tkwi w samotności tego mężczyzny. Wybral brak wlasnej rodziny, domowego ciepla, oczekujacych na jego powrót z pracy osób.
Owszem ma rodzinę- rodziców, fajną siostrę, której dzieciaki lubią spędzać z nim czas. W pracy ma głównie koleżanki i paru kolegów, ale to wynika że specyfiki zawodu. Po pracy ma za dużo czasu, ale nie umila go alkoholem czy narkotykami. Ten pan ma zwyczajne potrzeby, jak każdy z nas. Chciałby kogoś kochać, być kochany, przytulać i być przytulanym. Poszedłby na spacer trzymając się za ręce. Poszedłby na lody i zjadł je na spółkę z kimś drugim. Odczuwa napięcie seksualne i chciałby kochać się z kimś raz, i wiele razy i znowu. Smutno mu samotnie spacerować po plaży i wspinać górskim szlakiem.
Najsmutniej mu dlatego, że tak już zostanie i nic się nie zmieni.
Jest gejem, homoseksualnym mężczyzną. Nie kręcą go kobiety. Nie ma erekcji na widok kobiecych piersi. Nie zbiera zdjęć damskich cipek, puś, myszek, wrót raju, czy kuciapki.
No… I ok. Przecież to normalne. Spory procent ludzi (i zwierząt) kocha inaczej. On to wie, rozumie, ale nie akceptuje.
Rzecz i największa trudność tkwi w tym, że urodził i się i żyje w w religijnym, katolickim domu. Nauczył się i wdrukował w myślenie, że miłość homoseksualna jest złem, że za uleganie potrzebom pójdzie do piekła. Słyszał o tym w domu, w kościele, na lekcjach religii.
Dlatego żyje sam i nie chce tego zmieniać. Robi wszystko, by się nie zakochać, nie pragnąć i nie pożądać.
Zapytałam, czy skoro Bóg chce dla nas dobra, skoro kocha, to dlaczego miałby skazywać na cierpienie za miłość? Pytałam, czy skoro tak stworzył go Bóg, to dlaczego ma to iść w parze z samotnością?
Nie próbowałam przekonać, buntować. Nie mam do tego prawa, tym bardziej jako osoba spoza religii i wiary.
Przykro mi, że cierpi, że traci, że się boi. Nie rozumiem i widać nie zrozumiem wiary. Jej tajemnica jest poza medycyną, więc nic więcej zrobić nie mogę.
Zostaw komentarz